Oxygen Cherry

środa, 30 kwietnia 2014

10.

~ Grimmjow ~

  Nigdy jeszcze nie był tak wściekły. Nawet wtedy, gdy Ulquiorra wyzwał go na pojedynek. Teraźniejsza sytuacja przebiła wszystko. Nic też dziwnego, że chciał roznieść w pył całą wioskę! Nie zrobił tego jednak ze względu na Rei. Czarnowłosa dziewczyna powodowała, że cały gniew, cała nienawiść do wszystkich innych, wyparowywała z Arrancara. Jednak w tym momencie nawet ona nie pomagała. 
  Grimmjow nie mógł niestety myśleć o swojej dziewczynie, ponieważ powinien wymyślić, jak wydostanie ich z więzienia, do którego ich wrzucili. Może się to wydawać dziwne, ale Grimmjow nienawidził niesprawiedliwości. Arrancar uważał, że to wyłącznie jego wina, że Rei oskarżyli o zdradę swojej wioski. Gdyby jej wtedy nie uprowadził...
  Mężczyzna leżał na brzuchu, twarz mając przyciśniętą do kamiennej podłogi. Zacisnął zęby.
Kurwa, kurwa i jeszcze raz kurwa! Dlaczego to wszystko było takie popierdolone?!, pomyślał. Poczuł zaschniętą krew na prawej skroni, która odpadała kawałek po kawałeczku. Arrancar westchnął głęboko i odwrócił powoli głowę w poszukiwaniu Rei. Dziewczyna leżała na wznak na brązowej pryczy w sąsiedniej celi i najwidoczniej spała. Na czole miała ogromnego guza o barwie dojrzałej śliwki, ale poza tym to raczej nic jej się nie stało. Przynajmniej tak sądził Grimmjow. Kątem oka dostrzegł, że go zauważyła.
- Grimmjow! - krzyknęła Jego imię wypowiedziane przez dziewczynę spowodowało, że serce Arrancara (o ile je miał, skoro był poniekąd martwy) podskoczyło gwałtownie. Mężczyzna chciał dać jej znak, że nic mu nie jest, ale nie wiadomo z jakiego powodu nie mógł wydobyć z siebie głosu.
  Nagle usłyszał huk. To Rei spadła ze swojej pryczy. Arrancar chciał się przesunąć bliżej, ale dziewczyna go uprzedziła. Sekundę później poczuł jej ciepłe, małe dłonie na swoich włosach. Podniósł głowę. Nic nie widział na prawe oko, dlatego też kształty Rei były mocno zamazane.
- To ty? - zapytał głupio.
- Tak, Grimmi... - odparła, dotykając jego dolnej wargi. Poczuł, jakby przyłożyła mu rozgrzany do białości pręt, ale Arrancar nie syknął z bólu. Ostrożnie usiadł, lecz omal nie zemdlał. Grimmjow zrozumiał, że połamał parę żeber.
- Gdzie jesteśmy...? - zapytał, biorąc ostrożny oddech. I tak go zabolało. Miał ochotę wrzasnąć z bólu.
- W pierdlu - odparła, ale dodała po chwili: - Kto cię tak urządził?
- A jak myślisz? - odpowiedział pytaniem. Przesunął językiem po zębach, aż w końcu trafił na poluzowany trzonowiec. Po chwili ząb wylądował na podłodze, a wraz z nim plama krwi.
- Kurwa - zaklął. - Jednak najważniejsze, że ty jesteś cała - nigdy nie przyszłoby mu do głowy mówić coś takiego, ale teraz gdy się zakochał? Może to naprawdę było dziwne, ale kochał Rei całą duszą.
  Dziewczyna przysunęła się bliżej krat. Nadal była za daleko, ale trudno. Arrancar zamknął oczy i zaczął myśleć nad tym, jak mają się wydostać z więzienia. Zmarnował tylko czas, ponieważ policjanci i tak po nich przyszli. Jego i Rei zakuli w łańcuchy i wyprowadzili z cel.

~ Rei ~

 Nie widziałam, dokąd nas prowadzili. Miałam zasłonięte oczy. Słyszałam jednak wszystko, co było dookoła. Grimmjow szedł obok mnie, oddychając z trudem i dotykając delikatnie mojej ręki. Chyba w ten sposób chciał mi dodać otuchy. Dzięki temu poczułam się odrobinę lepiej.
  Co jakiś czas skręcaliśmy w jakieś korytarze, ale nie mogłam się zorientować w rozkładzie budynku. Próbowałam zapamiętać poszczególne zakręty, lecz było ich zdecydowanie zbyt wiele. W lewo, w prawo... kolejne prawo... Nie, to było bezsensu!
  W końcu się zatrzymaliśmy. Usłyszałam, jak ktoś otworzył drzwi i brutalnie wepchnął mnie do pomieszczenia, gdzie upadłam boleśnie. Tuż obok mnie wylądował Grimmjow. Do moich uszu dotarł jego cichy jęk. Wiedziałam, że żebra go bolały, ale Niebieski zgrywał jak zwykle twardziela. Przeturlałam się na plecy, a wtedy poczułam czyjś ciężki, obity skórą but z grubą podeszwą na swoim policzku. Wtedy też się zorientowałam, że nie miałam opaski na oczach. Zamrugałam gwałtownie. Znajdowałam się w ciemnym pomieszczeniu bez okien. Z sufitu zwieszała się tylko jedna żarówka, która bujała się niebezpiecznie. Światło bijące od niej był przytłumione. Może ze względu na to, że na szkle pełno było much, które dziwnym trafem przykleiły się do niej. Wzdrygnęłam się. To było tak obrzydliwe, że nie miałam słów, by to opisać. Ale wracając do miejsca, w którym się znajdowałam. Ściany pokoju były tłuste od brudu. Potwornie śmierdziało uryną i krwią. Zebrało mi się na wymioty, ale powstrzymałam torsje. Skoro Grimmjow wciąż zgrywał twardziela, to ja też mogę. Zacisnęłam zęby, robiąc buntowniczą minę. W tym samym momencie z głębi wyszedł nie kto inny tylko Ibiki Morino, jeden z moich przyjaciół. Mężczyzna patrzył się na mnie dziwnie. Zupełnie nie jak Ibiki, którego znałam. Patrzył na mnie tak, jakbym go zawiodła.
- Rei.. Miałem nadzieję, że kiedyś cię zobaczę, ale nie w takich okolicznościach... - powiedział.
  Poczułam promyk nadziei.
- Ibiki, powiedz im coś, przecież nic nie zrobiłam, wiesz przecież! Wypuść nas! - spojrzałam na niego. Ten ledwo zauważalnie pokręcił głową. Na nowo zacisnęłam zęby.
- Nie mogę - odparł. - Zostałaś aresztowana, a poza tym nie mam takich uprawnień - wytłumaczył się.
  Zmrużyłam oczy. Zrozumiałam, że Ibiki tak naprawdę nie był wcale moim przyjacielem. Tylko go udawał. 
  Byłam wściekła.
  Jak można było być aż tak dwulicowym? Brak honoru to jedno, ale przyzwoitość to drugie...
- Przestań chrzanić, Morino. Nie jestem idiotką - warknęłam. Mężczyzna westchnął i uśmiechnął się szyderczo
- Po prostu uznałem, że nie opłaca się już z tobą przyjaźnić. I nie mam tu na myśli twojego aresztowania.
  Miał na myśli całokształt, wyczytałam to w jego oczach. Od razu pomyślałam o pozostałych przyjaciołach. Czy oni też "przejrzeli na oczy" jak Ibiki? Pewnie tak. Mimo wszystko miałam nadzieję, że chociaż Rani się ode mnie nie odwróciła, ale co ja tam wiem. Nie było w wiosce przez ponad rok.
 Przycisnęłam twarz do cuchnącej podłogi. Nie miałam innego wyjścia, musiałam się podporządkować. Nie byłam z tego powodu zadowolona, nienawidziłam od kogoś zależeć. W końcu przez dziewiętnaście lat mojego życia polegałam tylko i wyłącznie na sobie. A czyja to była sprawka? Hachiro, mojego kochanego demona. Gdyby nie ona, to wszystko by się nie wydarzyło, tego byłam bardziej jak pewna. Ale był jeden plus tej całej sytuacji - poznałam Grimmjow'a. Kto wie, co by z nim było, gdyby nie ja... Aizen mógł go zabić za niesubordynację, a tak to wszystko wychodziło mu (prawie) bez szwanku. Jednakże gdy tylko Sousuke domyślił się, co łączy mnie i Arrancara, nie byliśmy już bezpieczni w Hueco Mundo, więc uciekliśmy do mojej rodzinnej wioski. Ale tutaj również wszystko poszło nie tak, jak miało. Mnie i Niebieskiego wtrącili do więzienia. Oskarżyli o zdradę i uprowadzenie. Grimmjow był tak poturbowany, że prawie nie mógł normalnie oddychać.
  Arrancar jęknął. Chciałam się odwrócić, by spojrzeć, co mu się stało, ale nie mogłam, ponieważ moja twarz wciąż była przyciśnięta do podłogi. Co robić, pomyślałam. Musieliśmy się jakoś stąd wydostać, tylko jak? Rozerwać liny gołymi rękoma nie mogłam, ale może pomoże mi coś, czego od dawna nie używałam. Nie miałam pewności, czy to podziała. Miałam niemałe problemy z wytworzeniem tej dość potężnej broni, ale gdy tylko mi się udawało, traciłam nad nią kontrolę, a technika parzyła mi ręce. Gdyby nie Szayel nie wiadomo jakby się to wszystko skończyło. Prawdopodobnie byłabym martwa.
  Zamknęłam oczy, skupiając energię duchową w dłoni. Poczułam ciepło. Po chwili na mojej ręce pojawiła się czerwona kulka, która rosła z każdą sekundą. Oby mnie tylko za bardzo nie poparzyła. To było w tym wszystkim najgorsze. Nie miałam aż tak twardej skóry jak Grimmjow, więc w porównaniu z nim mogło mi się coś stać.
 Wykręcając ręce, przystawiłam Cero do nogi strażnika, który mnie przytrzymywał. Gdy tylko go dotknęłam, w całym pomieszczeniu czuć było swąd przypalanego ciała. W następnej chwili policjant poleciał na przeciwległą ścianę, wrzeszcząc głośno. Jego ciało odbiło się, po czym opadło na podłogę, gdzie zmieniło się w kupkę zwęglonych kości. Ibiki, Grimmjow i pozostali strażnicy patrzyli na mnie zszokowani. Nagle Grimmjow uśmiechnął się szeroko i pokazał uniesiony kciuk.
- No i co, Ibiki? Zaskoczony? Myślałeś, że nic nie potrafię, nie nauczyłam się niczego nowego przez ostatni rok? - nie zwracałam uwagi na dymiącą rękę. Bolała jak diabli, ale nie obchodziło mnie to. Musieliśmy się wydostać choćby nie wiem co.
  Ibiki nie odpowiedział. Może był zbyt zszokowany?
  Podniosłam się chwiejnie na nogi i ruszyłam z impetem na mojego dawnego "przyjaciela". Znów stworzyłam w dłoni Cero. Wymierzyłam w mężczyznę, ale on rozpłynął się w powietrzu. Zaklęłam w duchu. W tym samym momencie poczułam, jak coś ostrego wbija mi się w kark. Zawirowało w głowie, a potem upadłam na ziemię i straciłam świadomość.

  Pustynia. Suche karłowate drzewa rosły nieopodal. Księżyc w pełni oświetlał miejsce, w którym się znajdowałam. Leżałam na kwarcowym piachu. Ziarenka pode mną przesuwały się, ale bez mojego udziału. Nagle wyczułam czyjeś reiatsu. Podniosłam się ociężale i spojrzałam na horyzont. W moim kierunku ktoś szedł. Natychmiast się ucieszyłam, myślałam, że to Grimmjow, ale on nie miał przecież czerwonych włosów... Niedługo później postać zjawiła się przy mnie. Była to wysoka dziewczyna, na oko miała prawie metr osiemdziesiąt wzrostu. Ubrana była w białe szorty z czarnym obramowaniem oraz taką samą bluzkę z długimi rękawami, które rozszerzały się na nadgarstkach. Na nogach miała kozaki, które sięgały jej do połowy ud. Powieki miała podkreślone filetowym cieniem, który pasował do jej znamion na nosie, policzkach i brodzie. Oczy miała identycznego koloru co włosy. Czoło dziewczyny ozdabiała kościana maska. Z pewnością była Arrancarem.
- Kupę lat, Rei - odezwała się. Głos miała znajomy.
- Hachiro? - zapytałam, podchodząc bliżej niej. Uśmiechnęła się w odpowiedzi.
- No a kogo się spodziewałaś? Grimmjow'a? - uniosła brew i podparła się pod bok.
- Szczerze mówiąc to tak - odparłam - A tak w ogóle to co tu robisz?
- Nie mam czasu na wyjaśnienia - burknęła - Chodź ze mnę, a tam ci wszystko wyjaśnię - szarpnęła mnie za rekę.
- Mam z tobą iść? - byłam nieufna w stosunku do niej. W końcu nie raz zostałam skrzywdzona.
- Jeżeli chcesz uratować Panterkę to tak - wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? Przecież tyle razy robiłaś dokładnie odwrotnie! 
- Nie ma czasu. Idziesz ze mną czy nie?
  Mogłam jej zaufać? Przecież wielokrotnie chciała mnie zabić! Jednakże tym razem wydawała się być szczera, a poza tym była ewidentnie przerażona.
- No dobra... - nie zdążyłam dokończyć, bo Arrancarka pociągnęła mnie za rękę.
  Nawet nie spostrzegłam, kiedy z pustynie przesłyśmy do jaskiń. Niewątpliwie wciąż byłyśmy w Hueco Mundo.
  Weszłyśmy do jednej z pieczar. W kącie ktoś siedział. Był to wysoki mężczyzna o takich samych czerwonych włosach co Hachiro. Miał tylko inny kolor oczu i nie posiadał znamion na twarzy. Na głowie miał coś w rodzaju hełmu w kształcie łba wilka. Posłał mi smutne spojrzenie, a potem wstał. Był jeszcze wyższy, niż mi się wydawało. Przerastał nawet Grimmjow'a. Mięśnie ramion mocno opinały rękawy białej bluzy, którą miał na sobie. Przełknęłam ślinę. Po co Hachiro mnei tu przyprowadziła? No tak, to była pułapka...
- Nie bój się, Rei. Nie jestem twoim wrogiem - odezwał się mężczyzna. Jego niski głos rozniósł się echem po jaskini. -  Nazywam się Krwawy Wilk. Dzięki mnie staniesz się kompletna.
- Jak to kompletna? Czy to znaczy, że coś jest ze mną nie tak?
  Krwawy Wilk zaśmiał się. Dźwięki, które wydawał przypominały szczeknięcia psa. 
- Z tobą jest całkowicie w porządku. Chodzi o to, że dzięki mnie uzyskasz pełnię swojej mocy.
  Uniosłam brwi. Jak to pełnię mocy? Nagle mnie olśniło. Uśmiechnęłam się do mężczyzny.
- Wiem, kim jesteś - mówiąc to, wyciągnęłam dłoń w jego stronę. Dotknął palcem mojej ręki, a po chwili otoczyło mnie białe światło i obudziłam się.

~*~
  Otworzyłam szeroko oczy. Znów znajdowałam się w celi, ale tym razem była o wiele większa. Usiadłam powoli. Łupało mnie w głowie. Zrozumiałam, że to był efekt wystrzelenia Cero. Zerknęłam na swoją rękę. Była cała, nie było nawet śladu po oparzeniu. Jęknęłam cicho, gdy próbowałam wstać. Zawirowało mi w głowie. Nie zdążyłam złapać się czegokolwiek, poleciałam do tyłu. Z zaskoczeniem odkryłam, że nie wylądowałam na podłodze. Odwróciłam się. Za mną stał Grimmjow. Na jego twarzy nie było śladu krwi. Oddychał swobodnie. Był całkowicie zdrowy. No tak, zapomniałam. Arrancarzy mieli zdolność samoleczenia.
- W porządku? - zapytał mnie cicho i objął. Pokiwałam głową.
- Tak - odparłam - tylko miałam dziwny sen. Śniła mi się Hachiro i Krwawy Wilk.
- Krwawy Wilk?
- Tak, on... - nie dokończyłam, ponieważ przede mną na pryczy pojawił się miecz. Ostrze miał lśniące, rękojeść czerwono - złotą, a tsubę w kształcie otwartej paszczy. Rozpromieniłam się na jego widok.
- Krwawy Wilk jest moim Ressurection, Grimmjow!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Tak, to już kolejny rozdział, niedługo pojawią się kolejne, ale jeszcze nie teraz. Bardzo dziękuję za przemiły komentarz od Mayi. Nawet nie wiesz, jak bardzo poprawił mi on humor. No nic, zapraszam do czytania i komentowania.
Pamiętajcie, że każdy komentarz poprawia humor i daje chęć na dalsze pisanie. Krytykujcie, chwalcie (jeśli jest co chwalić, bo moim zdaniem jest tragicznie) i czytajcie!
 

piątek, 11 kwietnia 2014

9.

  Kakashi Hatake. Jeśli nas zauważy, to będzie koniec, pomyślałam, wpatrując się w wysokiego, szarowłosego mężczyznę idącego w naszym kierunku. Co robić? Co robić? Z każdą chwilą byłam coraz bardziej przerażona. Co mam mu powiedzieć? Że zostałam porwana przez wielkoluda o niebieskich włosach, który stał obok mnie i którego trzymałam za rękę jakby nigdy nic?
  To wszystko było tak pochrzanione, że nie wiedziałam już, co myśleć. Miałam ochotę uciec od tych wszystkich problemów i zaszyć się w jakimś ciemnym miejscu, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Myśląc nad tym wszystkim, nie słyszałam nawoływania mojego ukochanego.
- Rei! Do cholery, Rei! Odpowiedz mi! – wrzeszczał i złapał mnie za ramiona.
  Widziałam, że Hatake jest coraz bliżej. Nie, to się naprawdę źle skończy…
  Grimmjow zauważył, że nie zwracam na niego uwagi, dlatego przyciągnął mnie do siebie i wpił w moje usta. Oprzytomniałam dopiero przez ten brutalny pocałunek.
- Grimmjow, spadamy stąd, już – syknęłam, w jednej ręce trzymając reklamówkę, zaś drugą chwyciłam Arrancara pod ramię. Zamierzałam zaciągnąć go w jakąś ustronną uliczkę, nim Hatake nas dopadnie. Niestety, nie udało mi się to, ponieważ Kakashi rozpoznał mnie.
- Rei! – krzyknął, biegnąc w naszą stronę – Dzięki bogom, wróciłaś!
  O nie… nie… Zaraz się zacznie stara śpiewka.
- Musiał mnie pan z kimś pomylić a teraz przepraszam, ale mamy coś do załatwienia… - próbowałam się wymknąć, ale Hatake położył mi swoją ciężką dłoń na ramieniu. Nie musiałam patrzeć na mojego ukochanego, aby wiedzieć, że cały się napiął, gdy to zobaczył.
- Martwiłem się o ciebie – powiedział Kakashi, robiąc minę zbitego psa. Uniosłam brwi. Ten człowiek czepiał się mnie o wszystko przez ostatnie pięć lat, a teraz udawał, że się o mnie martwi?! Nie, to chyba był jakiś kiepski żart. No bo co innego? Nie wytrzymałam, musiałam się odezwać.
- Teraz to się o mnie martwisz?! – wrzasnęłam. Ludzie patrzyli na mnie, jakbym postradała rozum, ale nie dbałam o to, bo po co? Kakashi spojrzał na mnie ze skruchą, ja natomiast z chęcią mordu. Nagle poczułam na swojej talii dłoń Grimmjow’a, który mnie objął.
- Wiem, że popełniłem błąd, tak ciebie traktując, Rei… - tu Hatake spuścił wzrok – Dopiero niedawno to do mnie dotarło, dlatego też chciałem cię przeprosić za to, co mówiłem przez te wszystkie lata…
  Chciało mi się śmiać, naprawdę. Głównie dlatego, że nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Kakashi Hatake żałował swoich słów. Chyba świat się kończył.
- A co cię skłoniło do przeprosin, co? – zapytałam, unosząc prawą brew.
  Mężczyzna zarumienił się lekko, ale chwilę później jego twarz znów stała się poważna.
- Nie będę mówił o takich rzeczach przy nim – skinął głową ku Arrancarowi.
  Zacisnęłam zęby.
- On jest ze mną, jakbyś nie zauważył, a teraz mów albo spadaj – warknęłam. Dłoń Grimmjow’a mocniej zacisnęła się na mojej talii. Wiedziałam, że długo nie wytrzyma i wkrótce wybuchnie.
  Hatake westchnął, wyłamując sobie palce ze stawów. Denerwowałam się coraz bardziej. Mój były sensei zamierzał mi powiedzieć prawdę czy jednak nie?
- Gadaj, bo nie mam czasu – ponagliłam go. Spojrzałam na dłonie mężczyzny. Na serdecznym palcu prawej ręki widoczna była złota obrączka. Ożenił się. Coś takiego, nigdy bym się tego po nim nie spodziewała.
- Rei, muszę powiedzieć ci o jednej ważnej rzeczy – zaczął – Otóż… wkrótce zostanę ojcem.
Że co? Kakashi będzie miał dziecko? Poczułam, jak całe napięcie i zdenerwowanie powoli ze mnie schodzi. Zastąpiło je coś w rodzaju… szczęścia. Tak, to chyba było szczęście. Naprawdę się cieszyłam, że Kakashi się wreszcie ustatkował. Poniekąd byłam nawet z niego dumna. I to jak diabli. Przez to wszystko nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Ja… ja… ja się nie spodziewałam… Zatkało mnie… No ale gratuluję! – wydukałam.
  Kakashi uśmiechnął się niemrawo. Może źle go oceniałam? Chyba naprawdę byłam dla niego zbyt okrutna. Dlatego musiałam go przeprosić, choćby nie wiem co.
- Ja też cię muszę przeprosić, Kakashi. Zachowywałam się jak idiotka – powiedziałam, uśmiechając się delikatnie.
  Mężczyzna machnął ręką.
- Oj tam. Było, minęło – odparł – Ale na mnie już czas, a poza tym nie chcę wam przeszkadzać – po tych słowach zniknął w kłębie dymu, a ja i Grimmjow zostaliśmy sami.
  Westchnęłam cicho. Nigdy bym nie pomyślała, że będę przepraszać swojego dawnego wroga. Nagle poczułam, że unoszę się w powietrzu. Wiedziałam, że to Grimmjow. Podniósł mnie tak wysoko po to, by znów mnie pocałować. Spojrzałam mu w oczy. Patrzył na mnie z pożądaniem, głodem i czymś jeszcze, ale nie potrafiłam tego zidentyfikować. Faceci są porąbani, w ogóle nie można ich rozgryźć.
- Grimmjow… - zdołałam wypowiedzieć tylko imię Arrancara, ponieważ on znów mnie pocałował. Nie mogłam złapać oddechu. Nie pamiętałam, żeby kiedykolwiek całował mnie tak zachłannie. Pod wpływem emocji chciałam opleść Grimmjow’a nogami w pasie, ale on przesunął mnie w jakiś sposób na swoje plecy. Gdy przytrzymałam się go, by nie upaść, zaczął biec, śmiejąc się. Przyspieszał coraz bardziej, a ja byłam wystraszona jak nigdy dotąd.
- Zwolnij! – krzyknęłam – Zabijesz nas, kretynie!
  Grimmjow zaśmiał się ochryple i powiedział na tyle głośno, bym usłyszała mimo świstu wiatru:
- Też cię kocham, moja mała złośnico! – odwrócił na moment głowę, by posłać mi swój firmowy uśmiech.
- Nie jestem mała, to ty jesteś za wysoki! – odpowiedziałam, po czym pochyliłam się i pocałowałam Arrancara w miejsce za prawym uchem. Grimmjow się zaśmiał, ale nie biegł już tak szybko.
  Nawet się nie zorientowałam, kiedy stanęliśmy przed domem, a mój kot nie powitał nas pełnym pogardy sykiem. Grimmjow zdjął mnie ze swoich pleców i nie zwracając uwagi na zwierzę, weszliśmy do domu.

~*~

  Przy pomocy Grimmjow’a dość szybko uporałam się ze sprzątaniem domu, lecz za oknem było już ciemno, dlatego uznałam, że trawnik skoszę następnego dnia. Poza tym byłam potwornie zmęczona, chciałam się jak najszybciej położyć. Jęcząc, powlokłam się na górę i weszłam do mojego pokoju. Duże, dwuosobowe łóżko stało centralnie pod oknem. Równie ogromna szafa narożna stała w kącie po drugiej stronie pokoju. Pod bosymi stopami czułam puszysty dywan w kolorze dojrzałej śliwki. Na ścianie po mojej lewej wisiały zdjęcie mojej byłej drużyny. Patrząc na nie, nie miałam zbytnio uradowanej miny. Żaden z moich towarzyszy już nie żył. Zostali zabici przez Hachiro, mojego drogiego demona, którego uwielbiałam głównie za to, że zniszczył mi życie.
  Usiadłam ciężko na łóżku i przetarłam oczy dłońmi. Powieki same mi się zamykały, czułam, że zaraz odpłynę. Ziewnęłam przeciągle, a potem położyłam się. Tak bardzo chciało mi się spać… Przekręciłam się na bok, po czym wtuliłam twarz w poduszkę. Pragnęłam jak najszybciej zasnąć. Gdy byłam już jedną nogą w świecie snów, do sypialni wszedł Grimmjow. Arrancar zauważył, że jestem nieprzytomna, ale i tak musiał mi przeszkodzić.
- Rei, nie śpij jeszcze – powiedział, siadając na skraju łóżka i dotykając moich pleców.
- Hm…? – zapytałam nieprzytomnie, przekręcając się na drugi bok – Co się stało, Grimmi?
- Musimy porozmawiać – odparł nadzwyczaj poważnie. Leniwie otworzyłam oczy. Arrancar nie uśmiechał się do mnie, ale i tak próbowałam się do niego przytulić. Niebieskowłosy odsunął mnie jednak od siebie na wyciągnięcie ręki. Coś ewidentnie było nie tak.
- O czym chcesz rozmawiać o tak późnej godzinie, Grimmjow? – spytałam, unosząc się na łokciu – Jeżeli to coś ważnego, mów, jeśli nie, poczekajmy do rana, teraz chce mi się spać.
  Arrancar zmrużył oczy. Patrzył na mnie jakoś dziwnie. Był wściekły, ale na co?
- Zapytam prosto z mostu – mruknął – Kim był ten facet, z którym rozmawiałaś na ulicy?
  Momentalnie oprzytomniałam, po chwili zaczęłam się śmiać. W dodatku tak głośno, że zaczęły płynąć mi łzy z oczu. Grimmjow spojrzał na mnie oniemiały.
- O rany… Musisz mnie tak, głuptasie, rozśmieszać? – otarłam łzy wierzchem dłoni.
- Przecież zadałem ci normalne pytanie! Co w nim takiego zabawnego? – burknął. Ja znów się do niego przysunęłam, ale tym razem nie odtrącił mnie. Po prostu nic nie zrobił.
- Z Kakashim nie łączy ani nie łączyło żadne uczucie, Grimmi. On był moim sensei – powiedziałam – Nigdy bym cię nie zdradziła!
  Posłał mi pełne wątpliwości spojrzenie. Widocznie nie wiedział, czy może mi ufać.
- Naprawdę? – zapytał niewinnie. Jego oczy były takie smutne, pełne bólu, cierpinia… Nie mogłam na to patrzeć. Poczułam, że serce zaczyna mi topnieć, by po chwili spłynąć do stóp, co nie było dziwne, biorąc pod uwagę to, że Grimmjow bez przerwy zaskakiwał mnie swoją skrywaną łagodnością.
- Grimmjow… - poczochrałam mu włosy, a on uśmiechnął się – Wiesz przecież, że cię kocham. Tylko ciebie.
Przytuliłam się do niego. Wdychałam zapach Arrancara. Po chwili Grimmjow objął mnie z całych sił. Wiedziałam już, że kryzys został zażegnany. Wtuliłam się w Grimmjow’a i po chwili zasnęłam.

~*~

  Nie spałam zbyt długo, a to za sprawą pewnego przeczucia. Otworzyłam oczy. Ciemność była nieprzenikniona. Ale to nie ona spowodowała, że się obudziłam. Coś było nie tak. Znowu. Czy będę miała kiedykolwiek spokój? Raczej nie. A bynajmniej nie zanosiło się na to.
  Bezszelestnie zwlokłam się z łóżka. Nie chciałam budzić Grimmjow’a. Podeszłam do okna. Na podwórku przed domem stał jakiś mężczyzna. Wystraszyłam się, by myślałam, że to Lizen po nas przyszedł, ale to był tylko policjant z Konoha. Pojęłam, że nie był sam. Gdzieś w pobliżu byli jego towarzysze. Pytanie tylko, gdzie? W tym samym momencie usłyszałam donośny huk. Odezwał się Ozzy:
~ Uciekaj, Rei! Przyszli po ciebie! – poinformował mnie.
- Nie zostawię Grimmjow’a! – odparłam, ale kot mi nie odpowiedział, bo prawdopodobnie gdzieś zwiał.
  Podbiegłam do łóżka i zaczęłam potrząsać Arrancarem. Nie reagował. Pewnie był pod wpływem genjutsu. Ułożyłam palce w znak oznaczający uwolnienie.
- Kai – powiedziałam cicho, dotykając Grimmjow’a. Otworzył oczy, biorąc potężny wdech. Spojrzał na mnie zdziwiony. Nie pojmował, co się dzieje.
- Co jest? – zapytał.
- Musimy… - nie dokończyłam, ponieważ do pokoju wpadli trzej mężczyźni. Patrzyłam na nich zszokowana. Domyślałam się, dlaczego się pojawili. By aresztować mnie i Grimmjow’a
- Rei Saeki, ty i twój… wspólnik jesteście aresztowani – powiedział jeden z nich.
- Za co? – spytałam. Nic z tego nie rozumiałam.
- Za zdradę oraz uprowadzenie – drugi z policjantów gdy wypowiedział ostatnie słowo, spojrzał na mojego towarzysza, który nadal nie rozumiał, o co chodzi.
- Przecież nic nie zrobiłam! – krzyknęłam.
- Będziesz musiała to wyjaśnić na komendzie, a teraz jazda.
  Zaparłam się nogami, ale niewiele to pomogło, ponieważ pierwszy funkcjonariusz uderzył mnie z kantu dłoni w kark. Przed upadkiem zdołałam ujrzeć Grimmjow’a, który szarpał się z pozostałymi dwoma mężczyznami. Potem nic już nie pamiętałam. Nastała ciemność, która pochłonęła moją osobę.

~*~

  Oślepiło mnie białe światło. Chciałam zasłonić oczy dłonią, ale nie mogłam, ponieważ były spętane jakąś dziwną liną, którą w żaden sposób nie mogłam przerwać. Tak samo było z moimi nogami. Szybko zrozumiałam, że znajdowałam się w więźieniu. Czyli to co wydarzyło się w nocy, było prawdą.
  Zamrugałam gwałtownie. Wzrokiem szukałam Grimmjow’a. Leżał na brzuchu na podłodze w sąsiedniej celi.
- Grimmjow! – krzyknęłam. Nie odpowiedział mi. Chyba był nieprzytomny albo spał. A może…? Nie… To niemożliwe, żeby był martwy. Już i tak było dla mnie szokiem to, co widziałam. Co ci ludzie musieli mu zrobić, że się nie ruszał? Wolałam nie wiedzieć. Jego śmierć kompletnie by mnie załamała.
  Przesunęłam się na brzeg pryczy. Po chwili z niej spadłam na zimną podłogę. Z pewnością coś sobie zrobiłam, ale nie dbałam o to. Napięłam więc mięśnie i powoli doczołgałam się do krat. Z trudem wyciągnęłam przed siebie ręce i dotknęłam niebieskich, niesfornych włosów. Grimmjow drgnął, a po chwili otworzył oczy.
- Rei, to ty? – zapytał. Na prawej skroni widniały ślady krwi. Walczyło końca.
- Tak, Grimmi… - mruknęłam, dotykając jego spuchniętych ust.
  Arrancar podniósł się chwiejnie do pozycji siedzącej. Syknął z bólu. Okazało się, że nie tylko twarz miał pokiereszowaną. Przypuszczałam też, że ma połamane żebra.
- Gdzie my jesteśmy? – rozejrzał się po pomieszczeniu.
- W kiciu. – burknęłam – Kto cię tak urządził? – dodałam, patrząc z niepokojem na jego twarz.
- Te gnojki z policji – Grimmjow zaczął przesuwać językiem po zębach. W końcu na coś natrafił. Charknął i na podłodze wylądował ząb trzonowy. W jego ślady poszła plama krwi. – Ale to nieważne. Liczy się to, że ty jesteś cała – uśmiechnął się do mnie słabo.
  Przysunęłam się bliżej krat. Nie była to wymarzona odległość, ale i tak czułam ciepło bijące od Grimmjow’a. Siedzieliśmy tak, nic nie mówiąc, dopóki nie przyszli po nas funkcjonariusze policji, którzy wyprowadzili nas z cel, po czym zawiązali oczy. Po tym wszystkim kazali nam wyjść Bóg jeden wie w jakim kierunku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem, jestem okropna, bo znów nie dawałam znaku życia... Ale teraz postaram się o wiele częściej pisać. Skłonił mnie do tego szablon, który niedługo będzie na blogu. 
Nie, naprawdę nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, więc kończę to jakże nudne podsumowanie. 

piątek, 13 września 2013

8.



Pędząc przed siebie, nie myślałam o niczym. W głowie miałam totalną pustkę. Patrzyłam tylko pustym wzrokiem w dal. Otaczały mnie cząsteczki duchowe, z których stworzyłam niestabilną ścieżkę. W pewnym momencie źle postawiłam nogę i ugrzęzłam. Szarpiąc się, jeszcze bardziej pogorszyłam swoją sytuację, zapadając się jeszcze głębiej. Spadłabym w ciemną, nieprzeniknioną przestrzeń, gdyby nie Grimmjow, który uratował mnie w ostatniej chwili. Wyciągnął mnie z dziury, po czym przyciągnął do siebie. Wtuliłam się w niego. Arrancar oparł brodę na mojej głowie, wzdychając głęboko.
- Rei, uważaj trochę. – mruknął – Chcesz zrobić sobie krzywdę, czy co?
- Nie, ja tylko… - szepnęłam. Od rozmowy z Aizenem byłam podenerwowana. Ten brązowowłosy mężczyzna wyprowadził mnie z równowagi. Przez niego straciłam część swojej buntowniczości. Przez Aizena musieliśmy uciec z Las Noches i Hueco Mundo. Gdyby nie on, to może ja i Grimmjow bylibyśmy szczęśliwsi? Ale to co się zdarzyło, to po części była też moja wina. Mogłam być ostrożniejsza…
- To moja wina. – oświadczyłam niespodziewanie. – To moja wina.
Niebieskowłosy odsunął mnie od siebie na długość ramion i spojrzał głęboko w oczy. Nie był zbyt szczęśliwy. Prawdę mówiąc był wściekły. Jego kobaltowe oczy patrzyły z taką złością, taką nienawiścią, żądzą mordu… Mimowolnie zadrżałam, obejmując się ramionami. Bałam się jego reakcji na moje słowa. Bałam się też o niego. Co będzie, jeżeli przeze mnie, przez moją głupotę złapią go i zaczną torturować? Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
- O co ci chodzi? Do czego zmierzasz? – zapytał, pochylając się w moją stronę.
Przełknęłam ślinę. Jak ja mam mu to wyjaśnić, nie wkurzając go? No jak?
- To moja wina. Gdybym była mądrzejsza, ostrożniejsza, nie musielibyśmy uciekać. – powiedziałam cicho – Wydaje mi się, że przeze mnie to wszystko…
W oczach zebrały mi się łzy, moje spojrzenie straciło ostrość. Zamrugałam gwałtownie. Nie chciałam, by Grimmjow widział mnie taką. Popatrzyłam na niego ze strachem. Arrancar uśmiechał się delikatnie. Nie był już wściekły. Jego oczy na powrót stały się wesołe. Odwzajemniłam uśmiech. Grimmjow pochylił się jeszcze niżej i wpił w moje usta.
- Kocham cię. – wyszeptał, gdy oderwał się ode mnie. Ten pocałunek trwał zdecydowanie za krótko. Założyłam dłonie na piersi, udając obrażoną. Nebieskowłosy chyba to zauważył, bo zrobił minę zbitego psa.
- Proszę cię, Rei, nie bądź na mnie zła… Proszę… - błagał – Dokończymy później…
Spojrzałam na niego wyzywająco.
- Obiecujesz? – zapytałam hardo.
- Obiecuję. – położył rękę na sercu.
Uśmiechnęłam się pod nosem.

~*~

Po jakimś czasie Garganta się otworzyła. Wyskoczyłam z niej, stając na wilgotnym mchu. Znaleźliśmy się w lesie. W lesie, który dobrze znałam. Wróciłam do domu. Do moich uszu doleciał delikatny śpiew ptaków. Jeden z nich usiadł mi na włosach, podśpiewując. Zwierzęta od zawsze mnie uwielbiały, nawet dzikie. Ptaszek był mały, wielkości wróbla. Niebieskie piórka błyszczały mu w promieniach słońca przezierającego przez korony drzew. Westchnęłam cicho.
- Wyglądasz jak wróżka. – powiedział Grimmjow. Pod wpływem jego głosu wszystkie ptaki umilkły.
Odwróciłam się. Serce załomotało mi w piersi. Głupek, przez niego prawie dostałam zawału.
- Musisz mnie tak straszyć? – zapytałam, podchodząc do niego. Szturchnęłam go w pierś. Arrancar zaśmiał się cicho, po czym pocałował mnie w szyję. Odepchnęłam go.
- Co jest? Myślałem, że tego chciałaś. Nic już nie rozumiem… - zapytał, mrużąc swoje niebieskie oczy.
- Ktoś może nas zobaczyć, zapomniałeś? – odpowiedziałam pytaniem.
- Niby kto? – rozejrzał się dookoła.
- Zapomniałeś o patrolach? Konoha nie jest w ciemię bita, Grimmjow. Jednostki shinobi przez cały czas patrolują okolice. Jeśli nas znajdą, to będzie po nas. Jak myślisz, co zrobią, jak mnie złapią? Co sobie pomyślą? Nie było mnie w wiosce ponad rok, wszyscy zapewne myślą, że nie żyję albo zaginęłam! – powiedziałam.
- Nie znajdą nas, Rei. – odburknął.
- Mam nadzieję, bo nie będzie wesoło. – zmarszczyłam brwi. W głowie układały mi się różne przykre scenariusze.
Pokręcił głową.
- Czy wszystkie baby są takie wkurwiające…? – powiedział do siebie.
Zmroziłam go wzrokiem. A czy wszyscy faceci są tacy durni, pomyślałam.
Powlokłam się za nim wolnym krokiem, przeklinając pod nosem wszystkich mężczyzn.

~*~

Wkrótce stanęłam przed swoim dawnym domem. Posesja była otoczona pożółkłymi taśmami policyjnymi. Nikt o nią nie dbał przez ten czas. Mój jak dotąd zadbany ogródek porośnięty był niezliczoną ilością chwastów. Zatrzymałam się na ganku. Przekręciłam klamkę od drzwi, które po chwili stanęły przede mną otworem. W środku panował niesamowity bałagan. Każda, nawet najmniejsza powierzchnia była pokryta grubą warstwą kurzu. Wchodząc do przedpokoju, wyczułam zapach stęchlizny. Kwaśny odór unosił się w powietrzu, zatruwając je. Na podłodze leżała niezliczona ilość zwierzęcych kostek. Uśmiechnęłam się pod nosem. A więc Ozzy sobie poradził. Twoja biedna pani nawet nie mogła cię ze sobą zabrać, przemknęło mi przez głowę.
- Ozzy! – zawołałam – Gdzie jesteś!? Ozzy?
Nic. A może on nie żyje?
- Czego się drzesz, kobieto? Kim jest Ozzy, czy jak mu tam? – zapytał Grimmjow, zachodząc mnie od tyłu i kładąc dłoń na ramieniu.
Odwróciłam się do niego.
- Ozzy to jest mój kot, głąbie. – zapragnęłam pokazać mu język niczym pięciolatka.
- Kot? – zapytał z niedowierzaniem.
- Tak. – założyłam ręce na biodra. – Kot, który potrafi czytać mi w myślach, jest czarny, gruby, ma fioletowe oczy i nikogo poza mną nie lubi, dotarło?
- Nie musisz się wkurzać. Tylko pytałem… Raju… - przewrócił oczami. – Dziwna jesteś, pytania nawet nie można zadać.
Zagotowało się we mnie.
- To trzeba było się z taką wariatką nie wiązać! – warknęłam.
Przeniósł na mnie wzrok.
- Rei, przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować, sorry, nie wiem, co mnie napadło. – szepnął, przytulając mnie. Powoli się rozluźniałam, złość powoli ze mnie spływała. Niebieskowłosy wtulił się, wzdychając cicho. – Kocham cię.
Uśmiechnęłam się słabo.
- Ja ciebie też. – odparłam, przytulając się do niego.
Po paru minutach odsunął mnie od siebie. Uśmiechał się delikatnie, przez co złagodniały mu rysy twarzy. W kącikach oczu natomiast pojawiły się ledwo widoczne zmarszczki.
- A teraz się nie złość. Zamiast tego poszukajmy Ozzy’ego. – powiedział.
Przytaknęłam. Zaczęliśmy szukać po całym salonie tego upierdliwego kota i go nie znaleźliśmy. Następnie poszliśmy do kuchni, w jednej ze ścian ziała pokaźna dziura. Zaśmiałam się na ten widok. Podeszłam do niej i dotknęłam poszarpanej krawędzi. Do głowy zaczęły powracać wspomnienia z pamiętnej „bójki” pomiędzy mną a Grimmjow’em. Arrancar podszedł do mnie cicho i objął.
- Pamiętasz? – zapytałam cicho.
- Jasne. Jak mógłbym zapomnieć? – pocałował mnie delikatnie w usta.
W tym samym momencie w mojej głowie odezwał się głos:
~ W końcu raczyłaś się pojawić, Rei. Zostawiłaś mnie z tym chlewem na okrągły rok.
Odwróciłam głowę. Na jednej z szafek siedział nikt inny jak Ozzy wściekle wymachujący ogonem.
- Ozzy! – powiedziałam głośno jakby nigdy nic.
~ Ty durna babo! – zbeształ mnie - Zamiast zajmować się mną, to przyprowadziłaś jakiegoś gnojka!
- Zamknij się, odparłam. Właśnie dlatego nie lubiłam z nim przebywać, ale cóż zrobić, ten durny futrzak po prostu przypętał się do mnie, gdy byłam mała. Kot zeskoczył lekko na podłogę, po czym zaczął zmierzać powolnym krokiem w stronę Grimmjow’a. Ogon miał wysoko uniesiony, na mordce wypisaną dumę. Zatrzymał się obok Arrancara, po czym zaczął ocierać mu się o nogi. Ten zwierzak nie miał za grosz przyzwoitości. Pokręciłam głową. Ozzy mruczał głośno. Niebieskowłosy podniósł futrzaka. Kot spojrzał na niego błyszczącymi fioletowymi ślepiami. Arrancar wyszczerzył do niego zęby.
- Chyba mnie polubił. – powiedział, patrząc Ozzy’emu w oczy.
Prychnęłam. Tak, akurat.
~ Ale ten koleś jest naiwny! Bardziej niż ten twój nauczyciel, Rei! - futerkowy znów się odezwał, naprawdę jest upierdliwy. Robił wszystko, by popsuć ludziom nastroje.
Ozzy, jakby potwierdzając moje wcześniejsze przemyślenia, zamachnął się łapą, sycząc głośno. Zjeżył się, cały czas fukając. Po chwili po raz kolejny spróbował podrapać Grimmjow’a po twarzy. Może i nie trafił, ale za to wbił pazury w dłoń Arrancara. Czerwona ciecz zaczęła kapać na podłogę.
- Cholera jasna! Ty durny, zapchlony kocie! – krzyknął Grimmjow, puszczając Ozzy’ego. Ten jakby nigdy nic usiadł przy nim i obsikał mu but. Poczułam ostry zapach moczu. Kot oddalił się, zadowolony z siebie.
~ Ma za swoje, gnojek. ~ powiedział, liżąc łapę.
Spojrzałam na kałużę. Trzeba to posprzątać. Tylko czym? Na to pytanie odpowiedział mi Grimmjow, który ściągnął swoją bluzę i rzucił mi ją.
- Jesteś pewien? – spytałam. Nie ma to jak wycierać siki kota bluzą swojego faceta.
- I tak jest już brudna, bardziej nie będzie. – odparł, siadając na krześle. Ściągnął buty. Pozostał w samych spodniach. Musiałam się nieźle skupić, by nie zwracać uwagi na jego mięśnie, które tak skutecznie zaprzątały mój umysł. Niebieskowłosy ziewnął głęboko. Po skończonej robocie, wyprostowałam się i odetchnęłam.
- Trzeba iść na zakupy. – powiedziałam. Fakt, ani ja ani Grimmjow nie mieliśmy nic na przebranie. Na dodatek lodówka nie dość, że wyłączona, to jeszcze pusta. – Nie mamy nic do jedzenia.
Uniósł brwi w niemym pytaniu.
- Mam pieniądze, jeżeli o to ci chodzi, nie martw się. – odparłam. Spojrzałam na Grimmjow’a. Siedział półnagi przy stole, palcami bębnił w blat. No tak, trzeba mu znaleźć jakąś koszulkę. W tym problem, że wszystkie są na niego za małe. Świetnie, po prostu świetnie. Wyszłam z kuchni, udając się do swojego pokoju. Arrancar poszedł za mną. Gdy już stanęłam w swojej sypialni, podeszłam do szafy i otworzyłam ją na oścież w poszukiwaniu jakiejś koszulki, która nadawałaby się dla Grimmjow’a. Wywalając zawartość garderoby, ujrzałam niebieską, długą i luźną koszulkę z nadrukowaną czaszką. Uśmiechnęłam się do siebie, bo czasami w niej spałam.
- Trzymaj. – powiedziałam, podając mu ją. Wrzuciłam wszystko do szafy i zamknęłam ją. – Może być trochę za mała. – dodałam.
Wciągnął ją przez głowę. Wyglądał w niej tak jakoś dziwnie, może dlatego, że byłam przyzwyczajona do tego, że nosił tą swoją bluzę
- .Jak wyglądam? – zapytał niepewnie. Jego mięśnie były doskonale widoczne, praktycznie koszulka opinała jego muskularny tors. Jęknęłam w duchu, a moja podświadomość pod postacią młodej kobiety w spódniczce hula wachlowała się.
- No… normalnie, a jak? – mruknęłam, spuszczając głowę i ukrywając rumieńce.
- No to dobrze. Już myślałem, że wyglądam jak pajac. – powiedział, zakładając ręce na piersi. – No to idziemy na te zakupy, czy nie?
- Jasne, że idziemy. – na powrót stałam się spokojna. Gdy to powiedziałam, Grimmjow podbiegł do mnie, podniósł, po czym usadowił mnie na swoich plecach jak jakieś dziecko. Śmiejąc się, wyszliśmy z domu.

~*~

Wracaliśmy do domu obładowani torbami z ubraniami i jedzeniem. Zaciskałam kurczowo palce na jednej z reklamówek tak mocno, aż pobielały mi knykcie. Odzwyczaiłam się od dźwigania takich horrendalnych ciężarów, więc dyszałam ciężko, usiłując wtłoczyć do płuc choć odrobinę powietrza. Powłócząc nogami, zataczałam się coraz bardziej, by w końcu oprzeć się o ścianę jednego z budynków w centrum wioski. Zamknęłam na moment oczy. Czułam, że niewiarygodna ilość krwi wtłacza mi się do mózgu, grożąc wylewem. Wypuściłam siatki, które opadły ciężko na ubitą ziemię pod moimi stopami.
- Ja się wykończę, do cholery… - jęknęłam. Nie czułam dłoni. Były tak obolałe, że nie mogłam nimi ruszać. Spróbowałam wyprostować palce. Bolało. – Au…
- Przestań narzekać. – powiedział Grimmjow, stając obok mnie. –
- Ale ręce mnie bolą! – usta wykrzywiłam w podkówkę, dając do zrozumienia, że dalej nie pójdę.
- Myślałem, że dziewczyny lubią zakupy… - mruknął niebieskowłosy.
- Jak widać nie każda. – odburknęłam.
Grimmjow przeklął pod nosem, wziął torby, które upuściłam, po czym odszedł.
- Idziesz, czy nie? – zapytał, znikając za zakrętem.
- Idę! – krzyknęłam. A ty, głąbie, mógłbyś łaskawie poczekać, pomyślałam, biegnąc za nim.

~*~
Grimmjow podszczypując mnie, śmiał się w niebogłosy, gdy wracaliśmy do mojego domu. Arrancar rozplątywał mi kok, przez co musiałam się zatrzymywać na każdym kroku, wkładał mi dłoń pod bluzkę, zjeżdżając w dół mojego brzucha. Przeszły mnie dreszcze. Rozejrzałam się, sprawdzając, czy nikt na nas nie patrzy. Wszyscy dookoła nas niby mieli obojętne miny, jednak ja wiedziałam, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, co robimy, tym bardziej, że byliśmy w miejscu publicznym.
- Przestań! – krzyknęłam, gdy niebieskowłosy złapał mnie „niechcący” za pierś. – Ogarnij się!
- Ale o co ci chodzi? Ja nic takiego nie robię… - uśmiechnął się lubieżnie. Ja już dobrze wiedziałam, co mu chodzi po głowie.
- Nie, wcale. – pokręciłam głową – A teraz chodźmy wreszcie do domu, Grimmjow.
- No dobrze, dobrze. – zaśmiał się. – Ale wieczorem dokończymy to, co zaczęliśmy rano, okej? – zapytał, patrząc mi w oczy.
Ten facet jest niemożliwy! W głowie ma tylko seks! Szturchnęłam go w ramię.
- Skoro chce… - w tym samym momencie zrobiło mi się przeraźliwie zimno, zupełnie, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
- Rei? – zapytał cicho Grimmjow – Co się stało?
Przełknęłam ślinę. Wszędzie poznałabym tę czakrę. W końcu znałam tę osobę od ładnych pięciu lat. Westchnęłam głęboko, odganiając od siebie uczucie strachu. Zmrużyłam oczy, a serce fiknęło mi koziołka, po czym na moment się zatrzymało.
W naszą stronę szedł nikt inny, jak Kakashi Hatake.
 ____________________________________

Przepraszam, że dopiero teraz, ale w ostatnim czasie w ogóle nie miałam weny na to opowiadanie. Teraz, kiedy zaczęła się szkoła, a ja poszłam do liceum, będę miała jeszcze mniej czasu na pisanie, ale jedno jest pewne - nie zawieszę bloga, nie porzucę, nie zamknę i nie usunę, tym bardziej, że po liczbie wyświetleń wnioskuję, że historia nie jest taka zła, jak myślałam na początku. Żałuję tylko, że jest tak mizerna ilość komentarzy w stosunku do wyświetleń. Komentować może każdy - Ci z kontem Google, jak i anonimowi.
I pamiętajcie, że:

CZYTASZ => KOMENTUJESZ => MOTYWUJESZ

Dedykacja dla wszystkich, ale ze szczególnością dla Ruminina, Lady Tiani (która nie komentuje, a obiecała), Marty, Basi (która też zapomniała) jak i wszystkich innych.

poniedziałek, 29 lipca 2013

7.

Tak, to już kolejna porcja mojej historii. Nie wiem, jak wyszło. Moim zdaniem rozdział jest masakryczny, ale ocenę pozostawiam Wam, może się spodoba.
Od tej pory notki będą pojawiać się nieregularnie.
Rozdział z dedykacją dla Basi i Lady Tiani.
_________________________________________

Całowaliśmy się namiętnie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Przecież nikt nam nie przeszkodzi, prawda? No, może wyjątek stanowił Ulquiorra, który wtrąca się do wszystkiego i wszystkich. Palant. Przestałam jednak o nim myśleć, a to ze względu na Grimmjow'a, którego usta zostawiały mokre ślady na mojej szyi. Czułam, że na tych niewinnych pocałunkach się nie skończy, ponieważ dłonie Arrancara zaczęły rozpinać platynowe guziki mojej sukni. Dlatego musiałam to przerwać. Spaliśmy co prawda ze sobą, lecz to było po pijaku, a teraz obydwoje byliśmy trzeźwi, a poza tym jak już mieliśmy ze sobą spać, to lepiej, by to się stało w łóżku, a nie na zwykłej, brudnej podłodze. Jeszcze bym się czymś zaraziła! Na przykład tutejszą odmianą zapalenia dróg rodnych... Odepchnęłam Grimmjow'a.
- Co się stało? - zapytał z troską - Zrobiłem coś nie tak?
Pokręciłam głową.
- Nie, Grimmi, tylko... - zaczęłam.
- Tylko co? - zmarszczył brwi.
- Chodzi mi o to, że... że nie powinniśmy tego robić tutaj, na podłodze. Chodźmy gdzieś indziej. A poza tym ktoś nas może nakryć...
- Tutaj? Tędy prawie nikt nie chodzi. - zaśmiał się cicho - Czasami jesteś taka głupiutka, Rei...
Uśmiechnęłam się do niego. Arrancar przysunął swoją twarz, chcąc znów mnie pocałować.
- Sam nie jesteś wiele mądrzejszy, Jaegerjaques. - powiedział Ulquiorra, którego głos rozniósł się echem po całym korytarzu.
Szósty Espada wypowiedział pod nosem ciche przekleństwo. Do moich uszu dotarło tylko: "Idź do diabła, pedziu". Nic nie miałam do homoseksualistów, ale przez Czwórkę chyba ich znienawidzę, dlatego zaśmiałam się cicho.
- Co wam tak do śmiechu? - zapytał zielonooki.
- A nie, nic, my tak tylko... - powiedział Grimmjow, wstając.
Po tym, odeszliśmy nie patrząc na Schiffera. Zatrzymał nas jednak.
- A co ty robisz na korytarzu, Grimmjow?I to w dodatku z zakładniczką Aizena? - spytał podejrzliwie czarnowłosy Arrancar.
- Nie twoja sprawa, pedziu. - odparłam, wkładając ręce do kieszeni - Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, zajmij się sobą, dobrze ci radzę.
Niebieskowłosy objął mnie i razem zniknęliśmy za zakrętem, zanosząc się śmiechem.

~*~

- Nie zniosę tego. - jęczał Grimmjow, leżąc na łóżku w swoim pokoju, z jedną ręką pod głową, drugą mnie obejmując.
Westchnęłam. Wsłuchując się w miarowy oddech mojego towarzysza, usypiałam. Powieki ciążyły mi coraz bardziej.
- Ja też, Grimmi. Ja też... - szepnęłam - Ale nic nie możemy na to poradzić... Przecież nie uciekniemy...
Nastał moment milczenia. Przytulona do Grimmjow'a, stawałam się coraz bardziej zmęczona. Gdy znalazłam się pomiędzy jawą a snem, znów się odezwał.
- To wcale nie jest taki zły pomysł, Rei. Moglibyśmy uciec.
- Nie bądź głupi, znajdą nas, a poza tym nie jest twoim przeznaczeniem uciekać ze mną. Powinieneś zostać tutaj jako Szósty Espada, a ja zostać zamordowana przez Aizena. - mruknęłam, czując, że Grimmjow po moich słowach zesztywniał i przestał oddychać.
- Nie mów tak, Rei. Proszę, nigdy nie mów takich rzeczy. - odsunął mnie od siebie. Usiadł, zakrywając twarz dłońmi, po czym zaczął się trząść.
- Grimmjow... - szepnęłam - Nigdzie się nie wybieram...
Bynajmniej nie w najbliższym czasie, pomyślałam. Zeszłam z łóżka i przyklękłam naprzeciw niego. Nie patrzył na mnie. Chwyciłam go za dłoń, którą zamknęłam w swojej. Oczy miał mokre od łez. Na policzkach również widniały ślady po ich pozostałościach. Zaskoczył mnie. Grimmjow nigdy nie płakał, ba, jemu nawet by to nie przyszło do głowy. Wolałby umrzeć niż pozwolić na to, by emocje takie jak smutek, żal, bądź co innego przejęły nad nim kontrolę.
- Kocham cię, słyszysz? - szepnęłam, dotykając dłonią jego gorącego policzka, po którym spłynęła jedna, samotna słona kropla. Arrancar uśmiechnął się smutno - Nie smuć się, to nie ma sensu... bo... bo cię nie zostawię. Rozumiesz? Już nigdy nie będziesz sam, Grimmi...
Mówiąc to, wstałam i pocałowałam go w czoło. Grimmjow objął mnie w pasie, przyciągając do siebie. Przejechałam dłonią po jego niebieskich włosach. Tak bardzo chciałam, by był szczęśliwy. Arrancar oddychał coraz spokojniej. Po chwili przestał się trząść.
- Rei? - powiedział cicho, wtulając się we mnie.
- Hm?
- Tylko się nie wściekaj, ale muszę cię ostrzec... - zaczął.
- Przed czym? - wzięłam go pod brodę.
- Aizen coś podejrzewa. Musisz uważać co i do kogo mówisz. Nie mam na myśli siebie, Harribel czy Szayela. Oni cię nie wydadzą, jednak nie jestem pewny do reszty. Zapewne zauważyli, że spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, mogli skojarzyć pewne fakty.
- Też zauważyłam, dlatego musimy coś zrobić, zanim będzie za późno.
- Właśnie, MUSIMY coś zrobić. Udamy się do twojego świata. - mruknął, akcentując to "musimy".
- A... Ale dlaczego!? Grimmjow!
- Zostanę tam z tobą tak długo, dopóki się nie upewnię, że jesteś bezpieczna, a potem wrócę tu i zrobię porządek z Aizenem, później wrócę po ciebie i razem gdzieś... zamieszkamy, gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie...
Zmiękły mi kolana, gdy to usłyszałam. Grimmjow chce ze mną zamieszkać? Aż tak mnie kocha, by poświęcić wszystko? By porzucić dotychczasowe życie? Nie, to się w głowie nie mieści! Zerknęłam na okno. Księżyc jak zwykle świecił jasno i mocno.
- Późno już. - powiedział Grimmjow, odsuwając mnie od siebie.
Pozbierał poduszki z łóżka, by przygotować sobie posłanie. Ja natomiast stałam i patrzyłam na niego. Gdy skończył, znów się położył. Zaczął wpatrywać się w sufit. Podeszłam do niego, nachyliłam i pocałowałam go delikatnie w usta.
- Śpij dobrze, zobaczymy się rano. - powiedziałam cicho, odchodząc w cień.
- Dobranoc, Rei. - Niebieskowłosy z każdą chwilą robił się coraz bardziej senny. - Kocham cię.
Uśmiechnęłam się słabo i zamknęłam za sobą drzwi, po czym udałam się w kierunku mojego pokoju. Nie spodziewałam się jednak, że na mojej drodze stanie nikt inny jak Aizen. Gdy go ujrzałam, poczułam, że serce mi stanęło, myślałam, że zemdleję ze strachu. Brązowe oczy przenikały mnie do szpiku kości. Ujrzałam w nich niesamowity egoizm. Zacisnęłam zęby. Naprawdę myślisz, że jesteś  taki świetny?, chciałam, by poczuł się przyparty do muru, chciałam mu to wykrzyczeć prosto w twarz, jednak przypomniałam sobie to, co powiedział mi Grimmjow - "Uważaj na to, co mówisz". Zaciskając zęby, poczułam krew. Super, tylko brakowało, bym przegryzła sobie język.
- Witaj, Rei. - powiedział przymilnie.
Nie, nie mogę dać mu się zmanipulować, muszę mu pokazać, że jestem twarda, że należy liczyć się ze mną i z moim zdaniem.
- Dobry wieczór, Aizen - sama. - nie pozostawałam mu dłużna, grałam jak on.
- Możemy porozmawiać? - zapytał łagodnie.
Dokładnie o to mi chodziło. W tej chwili byłam zadowolona z dawnego życia jako shinobi, teraz się to przydało. Naprawdę opłacało się słuchać wykładowcy.
Podeszłam do niego z wysoko uniesionym nosem. Mężczyzna położył rękę na moim ramieniu. Wzdrygnęłam się w duchu. Miałam ochotę dać mu po gębie.
- Co łączy ciebie i Grimmjow'a? - zapytał prosto z mostu, nie bawiąc się w formalności.
Przeszedł mnie dreszcz. Nie spodziewałam się takiego pytania. Nie w tej chwili.
- Nic. - odparłam krótko. 
- Kłamiesz.
Cholera, nie uwierzył mi. Głupia, głupia jesteś Rei, przeklinałam w myślach.
- Nic, co przyniosłoby panu jakiekolwiek problemy. - dodałam.
Aizen zaśmiał się cicho.
- Ależ Rei, nie to miałem na myśli. - uśmiechnął się.
Modliłam się w duchu, by się nie zorientował, że kocham Grimmjow'a.
- Łączy was coś więcej niż przyjaźń. - stwierdził.
Ugięły się pode mną nogi. Jasna cholera... Ten gnojek o wszystkim wie... Ale za czyją sprawą? Nagle mnie olśniło. Ulquiorra, no jasne, czemu wcześniej na to nie wpadłam? Dupek. Zacisnęłam dłonie w pięści. Paznokcie wbiły się boleśnie we wnętrze, po chwili gorąca czerwona ciecz zaczęła kapać na podłogę. Poczułam sól i żelazo.
- Pamiętaj, jeśli będziesz coś kombinować, zabiję cię. - powiedział cicho, błyskając zębami w uśmiechu. Po chwili rozpłynął się w powietrzu. Odczekałam chwilę, sprawdzałam czy nikogo nie ma w pobliżu. Po jakichś pięciu minutach pobiegłam z powrotem w kierunku sypialni Grimmjow'a. Dotarłam tam zaledwie po dziesięciu sekundach. Otworzyłam drzwi na oścież i podbiegłam do łóżka. Niebieskowłosy spał jakby nigdy nic, jakby nic się nie działo.
- Obudź się, obudź się, do cholery! - potrząsnęłam Arrancarem.
Podniósł się, spoglądając na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
- Co jest...? - zapytał.
- Zwiewamy stąd! Aizen wie o wszystkim.
Momentalnie oprzytomniał. Zaczął wkładać na siebie w pośpiechu ubrania. Podchodząc do mnie, wypowiedział jakieś słowa w obcym języku.
- Co robisz?
- Ta technika ukryje nasze energie duchowe, nie wykryją nas, jak otworzymy Gargantę. - odparł. - Nie znajdą nas ani w Hueco Mundo ani w twoim świecie, na tą technikę nie ma rozwiązania.
- To dobrze, a teraz zmywajmy się stąd. - zarządziłam.
Po chwili już nas nie było.
Miki zatracone-dusze