Oxygen Cherry

piątek, 13 września 2013

8.



Pędząc przed siebie, nie myślałam o niczym. W głowie miałam totalną pustkę. Patrzyłam tylko pustym wzrokiem w dal. Otaczały mnie cząsteczki duchowe, z których stworzyłam niestabilną ścieżkę. W pewnym momencie źle postawiłam nogę i ugrzęzłam. Szarpiąc się, jeszcze bardziej pogorszyłam swoją sytuację, zapadając się jeszcze głębiej. Spadłabym w ciemną, nieprzeniknioną przestrzeń, gdyby nie Grimmjow, który uratował mnie w ostatniej chwili. Wyciągnął mnie z dziury, po czym przyciągnął do siebie. Wtuliłam się w niego. Arrancar oparł brodę na mojej głowie, wzdychając głęboko.
- Rei, uważaj trochę. – mruknął – Chcesz zrobić sobie krzywdę, czy co?
- Nie, ja tylko… - szepnęłam. Od rozmowy z Aizenem byłam podenerwowana. Ten brązowowłosy mężczyzna wyprowadził mnie z równowagi. Przez niego straciłam część swojej buntowniczości. Przez Aizena musieliśmy uciec z Las Noches i Hueco Mundo. Gdyby nie on, to może ja i Grimmjow bylibyśmy szczęśliwsi? Ale to co się zdarzyło, to po części była też moja wina. Mogłam być ostrożniejsza…
- To moja wina. – oświadczyłam niespodziewanie. – To moja wina.
Niebieskowłosy odsunął mnie od siebie na długość ramion i spojrzał głęboko w oczy. Nie był zbyt szczęśliwy. Prawdę mówiąc był wściekły. Jego kobaltowe oczy patrzyły z taką złością, taką nienawiścią, żądzą mordu… Mimowolnie zadrżałam, obejmując się ramionami. Bałam się jego reakcji na moje słowa. Bałam się też o niego. Co będzie, jeżeli przeze mnie, przez moją głupotę złapią go i zaczną torturować? Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
- O co ci chodzi? Do czego zmierzasz? – zapytał, pochylając się w moją stronę.
Przełknęłam ślinę. Jak ja mam mu to wyjaśnić, nie wkurzając go? No jak?
- To moja wina. Gdybym była mądrzejsza, ostrożniejsza, nie musielibyśmy uciekać. – powiedziałam cicho – Wydaje mi się, że przeze mnie to wszystko…
W oczach zebrały mi się łzy, moje spojrzenie straciło ostrość. Zamrugałam gwałtownie. Nie chciałam, by Grimmjow widział mnie taką. Popatrzyłam na niego ze strachem. Arrancar uśmiechał się delikatnie. Nie był już wściekły. Jego oczy na powrót stały się wesołe. Odwzajemniłam uśmiech. Grimmjow pochylił się jeszcze niżej i wpił w moje usta.
- Kocham cię. – wyszeptał, gdy oderwał się ode mnie. Ten pocałunek trwał zdecydowanie za krótko. Założyłam dłonie na piersi, udając obrażoną. Nebieskowłosy chyba to zauważył, bo zrobił minę zbitego psa.
- Proszę cię, Rei, nie bądź na mnie zła… Proszę… - błagał – Dokończymy później…
Spojrzałam na niego wyzywająco.
- Obiecujesz? – zapytałam hardo.
- Obiecuję. – położył rękę na sercu.
Uśmiechnęłam się pod nosem.

~*~

Po jakimś czasie Garganta się otworzyła. Wyskoczyłam z niej, stając na wilgotnym mchu. Znaleźliśmy się w lesie. W lesie, który dobrze znałam. Wróciłam do domu. Do moich uszu doleciał delikatny śpiew ptaków. Jeden z nich usiadł mi na włosach, podśpiewując. Zwierzęta od zawsze mnie uwielbiały, nawet dzikie. Ptaszek był mały, wielkości wróbla. Niebieskie piórka błyszczały mu w promieniach słońca przezierającego przez korony drzew. Westchnęłam cicho.
- Wyglądasz jak wróżka. – powiedział Grimmjow. Pod wpływem jego głosu wszystkie ptaki umilkły.
Odwróciłam się. Serce załomotało mi w piersi. Głupek, przez niego prawie dostałam zawału.
- Musisz mnie tak straszyć? – zapytałam, podchodząc do niego. Szturchnęłam go w pierś. Arrancar zaśmiał się cicho, po czym pocałował mnie w szyję. Odepchnęłam go.
- Co jest? Myślałem, że tego chciałaś. Nic już nie rozumiem… - zapytał, mrużąc swoje niebieskie oczy.
- Ktoś może nas zobaczyć, zapomniałeś? – odpowiedziałam pytaniem.
- Niby kto? – rozejrzał się dookoła.
- Zapomniałeś o patrolach? Konoha nie jest w ciemię bita, Grimmjow. Jednostki shinobi przez cały czas patrolują okolice. Jeśli nas znajdą, to będzie po nas. Jak myślisz, co zrobią, jak mnie złapią? Co sobie pomyślą? Nie było mnie w wiosce ponad rok, wszyscy zapewne myślą, że nie żyję albo zaginęłam! – powiedziałam.
- Nie znajdą nas, Rei. – odburknął.
- Mam nadzieję, bo nie będzie wesoło. – zmarszczyłam brwi. W głowie układały mi się różne przykre scenariusze.
Pokręcił głową.
- Czy wszystkie baby są takie wkurwiające…? – powiedział do siebie.
Zmroziłam go wzrokiem. A czy wszyscy faceci są tacy durni, pomyślałam.
Powlokłam się za nim wolnym krokiem, przeklinając pod nosem wszystkich mężczyzn.

~*~

Wkrótce stanęłam przed swoim dawnym domem. Posesja była otoczona pożółkłymi taśmami policyjnymi. Nikt o nią nie dbał przez ten czas. Mój jak dotąd zadbany ogródek porośnięty był niezliczoną ilością chwastów. Zatrzymałam się na ganku. Przekręciłam klamkę od drzwi, które po chwili stanęły przede mną otworem. W środku panował niesamowity bałagan. Każda, nawet najmniejsza powierzchnia była pokryta grubą warstwą kurzu. Wchodząc do przedpokoju, wyczułam zapach stęchlizny. Kwaśny odór unosił się w powietrzu, zatruwając je. Na podłodze leżała niezliczona ilość zwierzęcych kostek. Uśmiechnęłam się pod nosem. A więc Ozzy sobie poradził. Twoja biedna pani nawet nie mogła cię ze sobą zabrać, przemknęło mi przez głowę.
- Ozzy! – zawołałam – Gdzie jesteś!? Ozzy?
Nic. A może on nie żyje?
- Czego się drzesz, kobieto? Kim jest Ozzy, czy jak mu tam? – zapytał Grimmjow, zachodząc mnie od tyłu i kładąc dłoń na ramieniu.
Odwróciłam się do niego.
- Ozzy to jest mój kot, głąbie. – zapragnęłam pokazać mu język niczym pięciolatka.
- Kot? – zapytał z niedowierzaniem.
- Tak. – założyłam ręce na biodra. – Kot, który potrafi czytać mi w myślach, jest czarny, gruby, ma fioletowe oczy i nikogo poza mną nie lubi, dotarło?
- Nie musisz się wkurzać. Tylko pytałem… Raju… - przewrócił oczami. – Dziwna jesteś, pytania nawet nie można zadać.
Zagotowało się we mnie.
- To trzeba było się z taką wariatką nie wiązać! – warknęłam.
Przeniósł na mnie wzrok.
- Rei, przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować, sorry, nie wiem, co mnie napadło. – szepnął, przytulając mnie. Powoli się rozluźniałam, złość powoli ze mnie spływała. Niebieskowłosy wtulił się, wzdychając cicho. – Kocham cię.
Uśmiechnęłam się słabo.
- Ja ciebie też. – odparłam, przytulając się do niego.
Po paru minutach odsunął mnie od siebie. Uśmiechał się delikatnie, przez co złagodniały mu rysy twarzy. W kącikach oczu natomiast pojawiły się ledwo widoczne zmarszczki.
- A teraz się nie złość. Zamiast tego poszukajmy Ozzy’ego. – powiedział.
Przytaknęłam. Zaczęliśmy szukać po całym salonie tego upierdliwego kota i go nie znaleźliśmy. Następnie poszliśmy do kuchni, w jednej ze ścian ziała pokaźna dziura. Zaśmiałam się na ten widok. Podeszłam do niej i dotknęłam poszarpanej krawędzi. Do głowy zaczęły powracać wspomnienia z pamiętnej „bójki” pomiędzy mną a Grimmjow’em. Arrancar podszedł do mnie cicho i objął.
- Pamiętasz? – zapytałam cicho.
- Jasne. Jak mógłbym zapomnieć? – pocałował mnie delikatnie w usta.
W tym samym momencie w mojej głowie odezwał się głos:
~ W końcu raczyłaś się pojawić, Rei. Zostawiłaś mnie z tym chlewem na okrągły rok.
Odwróciłam głowę. Na jednej z szafek siedział nikt inny jak Ozzy wściekle wymachujący ogonem.
- Ozzy! – powiedziałam głośno jakby nigdy nic.
~ Ty durna babo! – zbeształ mnie - Zamiast zajmować się mną, to przyprowadziłaś jakiegoś gnojka!
- Zamknij się, odparłam. Właśnie dlatego nie lubiłam z nim przebywać, ale cóż zrobić, ten durny futrzak po prostu przypętał się do mnie, gdy byłam mała. Kot zeskoczył lekko na podłogę, po czym zaczął zmierzać powolnym krokiem w stronę Grimmjow’a. Ogon miał wysoko uniesiony, na mordce wypisaną dumę. Zatrzymał się obok Arrancara, po czym zaczął ocierać mu się o nogi. Ten zwierzak nie miał za grosz przyzwoitości. Pokręciłam głową. Ozzy mruczał głośno. Niebieskowłosy podniósł futrzaka. Kot spojrzał na niego błyszczącymi fioletowymi ślepiami. Arrancar wyszczerzył do niego zęby.
- Chyba mnie polubił. – powiedział, patrząc Ozzy’emu w oczy.
Prychnęłam. Tak, akurat.
~ Ale ten koleś jest naiwny! Bardziej niż ten twój nauczyciel, Rei! - futerkowy znów się odezwał, naprawdę jest upierdliwy. Robił wszystko, by popsuć ludziom nastroje.
Ozzy, jakby potwierdzając moje wcześniejsze przemyślenia, zamachnął się łapą, sycząc głośno. Zjeżył się, cały czas fukając. Po chwili po raz kolejny spróbował podrapać Grimmjow’a po twarzy. Może i nie trafił, ale za to wbił pazury w dłoń Arrancara. Czerwona ciecz zaczęła kapać na podłogę.
- Cholera jasna! Ty durny, zapchlony kocie! – krzyknął Grimmjow, puszczając Ozzy’ego. Ten jakby nigdy nic usiadł przy nim i obsikał mu but. Poczułam ostry zapach moczu. Kot oddalił się, zadowolony z siebie.
~ Ma za swoje, gnojek. ~ powiedział, liżąc łapę.
Spojrzałam na kałużę. Trzeba to posprzątać. Tylko czym? Na to pytanie odpowiedział mi Grimmjow, który ściągnął swoją bluzę i rzucił mi ją.
- Jesteś pewien? – spytałam. Nie ma to jak wycierać siki kota bluzą swojego faceta.
- I tak jest już brudna, bardziej nie będzie. – odparł, siadając na krześle. Ściągnął buty. Pozostał w samych spodniach. Musiałam się nieźle skupić, by nie zwracać uwagi na jego mięśnie, które tak skutecznie zaprzątały mój umysł. Niebieskowłosy ziewnął głęboko. Po skończonej robocie, wyprostowałam się i odetchnęłam.
- Trzeba iść na zakupy. – powiedziałam. Fakt, ani ja ani Grimmjow nie mieliśmy nic na przebranie. Na dodatek lodówka nie dość, że wyłączona, to jeszcze pusta. – Nie mamy nic do jedzenia.
Uniósł brwi w niemym pytaniu.
- Mam pieniądze, jeżeli o to ci chodzi, nie martw się. – odparłam. Spojrzałam na Grimmjow’a. Siedział półnagi przy stole, palcami bębnił w blat. No tak, trzeba mu znaleźć jakąś koszulkę. W tym problem, że wszystkie są na niego za małe. Świetnie, po prostu świetnie. Wyszłam z kuchni, udając się do swojego pokoju. Arrancar poszedł za mną. Gdy już stanęłam w swojej sypialni, podeszłam do szafy i otworzyłam ją na oścież w poszukiwaniu jakiejś koszulki, która nadawałaby się dla Grimmjow’a. Wywalając zawartość garderoby, ujrzałam niebieską, długą i luźną koszulkę z nadrukowaną czaszką. Uśmiechnęłam się do siebie, bo czasami w niej spałam.
- Trzymaj. – powiedziałam, podając mu ją. Wrzuciłam wszystko do szafy i zamknęłam ją. – Może być trochę za mała. – dodałam.
Wciągnął ją przez głowę. Wyglądał w niej tak jakoś dziwnie, może dlatego, że byłam przyzwyczajona do tego, że nosił tą swoją bluzę
- .Jak wyglądam? – zapytał niepewnie. Jego mięśnie były doskonale widoczne, praktycznie koszulka opinała jego muskularny tors. Jęknęłam w duchu, a moja podświadomość pod postacią młodej kobiety w spódniczce hula wachlowała się.
- No… normalnie, a jak? – mruknęłam, spuszczając głowę i ukrywając rumieńce.
- No to dobrze. Już myślałem, że wyglądam jak pajac. – powiedział, zakładając ręce na piersi. – No to idziemy na te zakupy, czy nie?
- Jasne, że idziemy. – na powrót stałam się spokojna. Gdy to powiedziałam, Grimmjow podbiegł do mnie, podniósł, po czym usadowił mnie na swoich plecach jak jakieś dziecko. Śmiejąc się, wyszliśmy z domu.

~*~

Wracaliśmy do domu obładowani torbami z ubraniami i jedzeniem. Zaciskałam kurczowo palce na jednej z reklamówek tak mocno, aż pobielały mi knykcie. Odzwyczaiłam się od dźwigania takich horrendalnych ciężarów, więc dyszałam ciężko, usiłując wtłoczyć do płuc choć odrobinę powietrza. Powłócząc nogami, zataczałam się coraz bardziej, by w końcu oprzeć się o ścianę jednego z budynków w centrum wioski. Zamknęłam na moment oczy. Czułam, że niewiarygodna ilość krwi wtłacza mi się do mózgu, grożąc wylewem. Wypuściłam siatki, które opadły ciężko na ubitą ziemię pod moimi stopami.
- Ja się wykończę, do cholery… - jęknęłam. Nie czułam dłoni. Były tak obolałe, że nie mogłam nimi ruszać. Spróbowałam wyprostować palce. Bolało. – Au…
- Przestań narzekać. – powiedział Grimmjow, stając obok mnie. –
- Ale ręce mnie bolą! – usta wykrzywiłam w podkówkę, dając do zrozumienia, że dalej nie pójdę.
- Myślałem, że dziewczyny lubią zakupy… - mruknął niebieskowłosy.
- Jak widać nie każda. – odburknęłam.
Grimmjow przeklął pod nosem, wziął torby, które upuściłam, po czym odszedł.
- Idziesz, czy nie? – zapytał, znikając za zakrętem.
- Idę! – krzyknęłam. A ty, głąbie, mógłbyś łaskawie poczekać, pomyślałam, biegnąc za nim.

~*~
Grimmjow podszczypując mnie, śmiał się w niebogłosy, gdy wracaliśmy do mojego domu. Arrancar rozplątywał mi kok, przez co musiałam się zatrzymywać na każdym kroku, wkładał mi dłoń pod bluzkę, zjeżdżając w dół mojego brzucha. Przeszły mnie dreszcze. Rozejrzałam się, sprawdzając, czy nikt na nas nie patrzy. Wszyscy dookoła nas niby mieli obojętne miny, jednak ja wiedziałam, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, co robimy, tym bardziej, że byliśmy w miejscu publicznym.
- Przestań! – krzyknęłam, gdy niebieskowłosy złapał mnie „niechcący” za pierś. – Ogarnij się!
- Ale o co ci chodzi? Ja nic takiego nie robię… - uśmiechnął się lubieżnie. Ja już dobrze wiedziałam, co mu chodzi po głowie.
- Nie, wcale. – pokręciłam głową – A teraz chodźmy wreszcie do domu, Grimmjow.
- No dobrze, dobrze. – zaśmiał się. – Ale wieczorem dokończymy to, co zaczęliśmy rano, okej? – zapytał, patrząc mi w oczy.
Ten facet jest niemożliwy! W głowie ma tylko seks! Szturchnęłam go w ramię.
- Skoro chce… - w tym samym momencie zrobiło mi się przeraźliwie zimno, zupełnie, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
- Rei? – zapytał cicho Grimmjow – Co się stało?
Przełknęłam ślinę. Wszędzie poznałabym tę czakrę. W końcu znałam tę osobę od ładnych pięciu lat. Westchnęłam głęboko, odganiając od siebie uczucie strachu. Zmrużyłam oczy, a serce fiknęło mi koziołka, po czym na moment się zatrzymało.
W naszą stronę szedł nikt inny, jak Kakashi Hatake.
 ____________________________________

Przepraszam, że dopiero teraz, ale w ostatnim czasie w ogóle nie miałam weny na to opowiadanie. Teraz, kiedy zaczęła się szkoła, a ja poszłam do liceum, będę miała jeszcze mniej czasu na pisanie, ale jedno jest pewne - nie zawieszę bloga, nie porzucę, nie zamknę i nie usunę, tym bardziej, że po liczbie wyświetleń wnioskuję, że historia nie jest taka zła, jak myślałam na początku. Żałuję tylko, że jest tak mizerna ilość komentarzy w stosunku do wyświetleń. Komentować może każdy - Ci z kontem Google, jak i anonimowi.
I pamiętajcie, że:

CZYTASZ => KOMENTUJESZ => MOTYWUJESZ

Dedykacja dla wszystkich, ale ze szczególnością dla Ruminina, Lady Tiani (która nie komentuje, a obiecała), Marty, Basi (która też zapomniała) jak i wszystkich innych.
Miki zatracone-dusze