Oxygen Cherry

piątek, 13 września 2013

8.



Pędząc przed siebie, nie myślałam o niczym. W głowie miałam totalną pustkę. Patrzyłam tylko pustym wzrokiem w dal. Otaczały mnie cząsteczki duchowe, z których stworzyłam niestabilną ścieżkę. W pewnym momencie źle postawiłam nogę i ugrzęzłam. Szarpiąc się, jeszcze bardziej pogorszyłam swoją sytuację, zapadając się jeszcze głębiej. Spadłabym w ciemną, nieprzeniknioną przestrzeń, gdyby nie Grimmjow, który uratował mnie w ostatniej chwili. Wyciągnął mnie z dziury, po czym przyciągnął do siebie. Wtuliłam się w niego. Arrancar oparł brodę na mojej głowie, wzdychając głęboko.
- Rei, uważaj trochę. – mruknął – Chcesz zrobić sobie krzywdę, czy co?
- Nie, ja tylko… - szepnęłam. Od rozmowy z Aizenem byłam podenerwowana. Ten brązowowłosy mężczyzna wyprowadził mnie z równowagi. Przez niego straciłam część swojej buntowniczości. Przez Aizena musieliśmy uciec z Las Noches i Hueco Mundo. Gdyby nie on, to może ja i Grimmjow bylibyśmy szczęśliwsi? Ale to co się zdarzyło, to po części była też moja wina. Mogłam być ostrożniejsza…
- To moja wina. – oświadczyłam niespodziewanie. – To moja wina.
Niebieskowłosy odsunął mnie od siebie na długość ramion i spojrzał głęboko w oczy. Nie był zbyt szczęśliwy. Prawdę mówiąc był wściekły. Jego kobaltowe oczy patrzyły z taką złością, taką nienawiścią, żądzą mordu… Mimowolnie zadrżałam, obejmując się ramionami. Bałam się jego reakcji na moje słowa. Bałam się też o niego. Co będzie, jeżeli przeze mnie, przez moją głupotę złapią go i zaczną torturować? Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
- O co ci chodzi? Do czego zmierzasz? – zapytał, pochylając się w moją stronę.
Przełknęłam ślinę. Jak ja mam mu to wyjaśnić, nie wkurzając go? No jak?
- To moja wina. Gdybym była mądrzejsza, ostrożniejsza, nie musielibyśmy uciekać. – powiedziałam cicho – Wydaje mi się, że przeze mnie to wszystko…
W oczach zebrały mi się łzy, moje spojrzenie straciło ostrość. Zamrugałam gwałtownie. Nie chciałam, by Grimmjow widział mnie taką. Popatrzyłam na niego ze strachem. Arrancar uśmiechał się delikatnie. Nie był już wściekły. Jego oczy na powrót stały się wesołe. Odwzajemniłam uśmiech. Grimmjow pochylił się jeszcze niżej i wpił w moje usta.
- Kocham cię. – wyszeptał, gdy oderwał się ode mnie. Ten pocałunek trwał zdecydowanie za krótko. Założyłam dłonie na piersi, udając obrażoną. Nebieskowłosy chyba to zauważył, bo zrobił minę zbitego psa.
- Proszę cię, Rei, nie bądź na mnie zła… Proszę… - błagał – Dokończymy później…
Spojrzałam na niego wyzywająco.
- Obiecujesz? – zapytałam hardo.
- Obiecuję. – położył rękę na sercu.
Uśmiechnęłam się pod nosem.

~*~

Po jakimś czasie Garganta się otworzyła. Wyskoczyłam z niej, stając na wilgotnym mchu. Znaleźliśmy się w lesie. W lesie, który dobrze znałam. Wróciłam do domu. Do moich uszu doleciał delikatny śpiew ptaków. Jeden z nich usiadł mi na włosach, podśpiewując. Zwierzęta od zawsze mnie uwielbiały, nawet dzikie. Ptaszek był mały, wielkości wróbla. Niebieskie piórka błyszczały mu w promieniach słońca przezierającego przez korony drzew. Westchnęłam cicho.
- Wyglądasz jak wróżka. – powiedział Grimmjow. Pod wpływem jego głosu wszystkie ptaki umilkły.
Odwróciłam się. Serce załomotało mi w piersi. Głupek, przez niego prawie dostałam zawału.
- Musisz mnie tak straszyć? – zapytałam, podchodząc do niego. Szturchnęłam go w pierś. Arrancar zaśmiał się cicho, po czym pocałował mnie w szyję. Odepchnęłam go.
- Co jest? Myślałem, że tego chciałaś. Nic już nie rozumiem… - zapytał, mrużąc swoje niebieskie oczy.
- Ktoś może nas zobaczyć, zapomniałeś? – odpowiedziałam pytaniem.
- Niby kto? – rozejrzał się dookoła.
- Zapomniałeś o patrolach? Konoha nie jest w ciemię bita, Grimmjow. Jednostki shinobi przez cały czas patrolują okolice. Jeśli nas znajdą, to będzie po nas. Jak myślisz, co zrobią, jak mnie złapią? Co sobie pomyślą? Nie było mnie w wiosce ponad rok, wszyscy zapewne myślą, że nie żyję albo zaginęłam! – powiedziałam.
- Nie znajdą nas, Rei. – odburknął.
- Mam nadzieję, bo nie będzie wesoło. – zmarszczyłam brwi. W głowie układały mi się różne przykre scenariusze.
Pokręcił głową.
- Czy wszystkie baby są takie wkurwiające…? – powiedział do siebie.
Zmroziłam go wzrokiem. A czy wszyscy faceci są tacy durni, pomyślałam.
Powlokłam się za nim wolnym krokiem, przeklinając pod nosem wszystkich mężczyzn.

~*~

Wkrótce stanęłam przed swoim dawnym domem. Posesja była otoczona pożółkłymi taśmami policyjnymi. Nikt o nią nie dbał przez ten czas. Mój jak dotąd zadbany ogródek porośnięty był niezliczoną ilością chwastów. Zatrzymałam się na ganku. Przekręciłam klamkę od drzwi, które po chwili stanęły przede mną otworem. W środku panował niesamowity bałagan. Każda, nawet najmniejsza powierzchnia była pokryta grubą warstwą kurzu. Wchodząc do przedpokoju, wyczułam zapach stęchlizny. Kwaśny odór unosił się w powietrzu, zatruwając je. Na podłodze leżała niezliczona ilość zwierzęcych kostek. Uśmiechnęłam się pod nosem. A więc Ozzy sobie poradził. Twoja biedna pani nawet nie mogła cię ze sobą zabrać, przemknęło mi przez głowę.
- Ozzy! – zawołałam – Gdzie jesteś!? Ozzy?
Nic. A może on nie żyje?
- Czego się drzesz, kobieto? Kim jest Ozzy, czy jak mu tam? – zapytał Grimmjow, zachodząc mnie od tyłu i kładąc dłoń na ramieniu.
Odwróciłam się do niego.
- Ozzy to jest mój kot, głąbie. – zapragnęłam pokazać mu język niczym pięciolatka.
- Kot? – zapytał z niedowierzaniem.
- Tak. – założyłam ręce na biodra. – Kot, który potrafi czytać mi w myślach, jest czarny, gruby, ma fioletowe oczy i nikogo poza mną nie lubi, dotarło?
- Nie musisz się wkurzać. Tylko pytałem… Raju… - przewrócił oczami. – Dziwna jesteś, pytania nawet nie można zadać.
Zagotowało się we mnie.
- To trzeba było się z taką wariatką nie wiązać! – warknęłam.
Przeniósł na mnie wzrok.
- Rei, przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować, sorry, nie wiem, co mnie napadło. – szepnął, przytulając mnie. Powoli się rozluźniałam, złość powoli ze mnie spływała. Niebieskowłosy wtulił się, wzdychając cicho. – Kocham cię.
Uśmiechnęłam się słabo.
- Ja ciebie też. – odparłam, przytulając się do niego.
Po paru minutach odsunął mnie od siebie. Uśmiechał się delikatnie, przez co złagodniały mu rysy twarzy. W kącikach oczu natomiast pojawiły się ledwo widoczne zmarszczki.
- A teraz się nie złość. Zamiast tego poszukajmy Ozzy’ego. – powiedział.
Przytaknęłam. Zaczęliśmy szukać po całym salonie tego upierdliwego kota i go nie znaleźliśmy. Następnie poszliśmy do kuchni, w jednej ze ścian ziała pokaźna dziura. Zaśmiałam się na ten widok. Podeszłam do niej i dotknęłam poszarpanej krawędzi. Do głowy zaczęły powracać wspomnienia z pamiętnej „bójki” pomiędzy mną a Grimmjow’em. Arrancar podszedł do mnie cicho i objął.
- Pamiętasz? – zapytałam cicho.
- Jasne. Jak mógłbym zapomnieć? – pocałował mnie delikatnie w usta.
W tym samym momencie w mojej głowie odezwał się głos:
~ W końcu raczyłaś się pojawić, Rei. Zostawiłaś mnie z tym chlewem na okrągły rok.
Odwróciłam głowę. Na jednej z szafek siedział nikt inny jak Ozzy wściekle wymachujący ogonem.
- Ozzy! – powiedziałam głośno jakby nigdy nic.
~ Ty durna babo! – zbeształ mnie - Zamiast zajmować się mną, to przyprowadziłaś jakiegoś gnojka!
- Zamknij się, odparłam. Właśnie dlatego nie lubiłam z nim przebywać, ale cóż zrobić, ten durny futrzak po prostu przypętał się do mnie, gdy byłam mała. Kot zeskoczył lekko na podłogę, po czym zaczął zmierzać powolnym krokiem w stronę Grimmjow’a. Ogon miał wysoko uniesiony, na mordce wypisaną dumę. Zatrzymał się obok Arrancara, po czym zaczął ocierać mu się o nogi. Ten zwierzak nie miał za grosz przyzwoitości. Pokręciłam głową. Ozzy mruczał głośno. Niebieskowłosy podniósł futrzaka. Kot spojrzał na niego błyszczącymi fioletowymi ślepiami. Arrancar wyszczerzył do niego zęby.
- Chyba mnie polubił. – powiedział, patrząc Ozzy’emu w oczy.
Prychnęłam. Tak, akurat.
~ Ale ten koleś jest naiwny! Bardziej niż ten twój nauczyciel, Rei! - futerkowy znów się odezwał, naprawdę jest upierdliwy. Robił wszystko, by popsuć ludziom nastroje.
Ozzy, jakby potwierdzając moje wcześniejsze przemyślenia, zamachnął się łapą, sycząc głośno. Zjeżył się, cały czas fukając. Po chwili po raz kolejny spróbował podrapać Grimmjow’a po twarzy. Może i nie trafił, ale za to wbił pazury w dłoń Arrancara. Czerwona ciecz zaczęła kapać na podłogę.
- Cholera jasna! Ty durny, zapchlony kocie! – krzyknął Grimmjow, puszczając Ozzy’ego. Ten jakby nigdy nic usiadł przy nim i obsikał mu but. Poczułam ostry zapach moczu. Kot oddalił się, zadowolony z siebie.
~ Ma za swoje, gnojek. ~ powiedział, liżąc łapę.
Spojrzałam na kałużę. Trzeba to posprzątać. Tylko czym? Na to pytanie odpowiedział mi Grimmjow, który ściągnął swoją bluzę i rzucił mi ją.
- Jesteś pewien? – spytałam. Nie ma to jak wycierać siki kota bluzą swojego faceta.
- I tak jest już brudna, bardziej nie będzie. – odparł, siadając na krześle. Ściągnął buty. Pozostał w samych spodniach. Musiałam się nieźle skupić, by nie zwracać uwagi na jego mięśnie, które tak skutecznie zaprzątały mój umysł. Niebieskowłosy ziewnął głęboko. Po skończonej robocie, wyprostowałam się i odetchnęłam.
- Trzeba iść na zakupy. – powiedziałam. Fakt, ani ja ani Grimmjow nie mieliśmy nic na przebranie. Na dodatek lodówka nie dość, że wyłączona, to jeszcze pusta. – Nie mamy nic do jedzenia.
Uniósł brwi w niemym pytaniu.
- Mam pieniądze, jeżeli o to ci chodzi, nie martw się. – odparłam. Spojrzałam na Grimmjow’a. Siedział półnagi przy stole, palcami bębnił w blat. No tak, trzeba mu znaleźć jakąś koszulkę. W tym problem, że wszystkie są na niego za małe. Świetnie, po prostu świetnie. Wyszłam z kuchni, udając się do swojego pokoju. Arrancar poszedł za mną. Gdy już stanęłam w swojej sypialni, podeszłam do szafy i otworzyłam ją na oścież w poszukiwaniu jakiejś koszulki, która nadawałaby się dla Grimmjow’a. Wywalając zawartość garderoby, ujrzałam niebieską, długą i luźną koszulkę z nadrukowaną czaszką. Uśmiechnęłam się do siebie, bo czasami w niej spałam.
- Trzymaj. – powiedziałam, podając mu ją. Wrzuciłam wszystko do szafy i zamknęłam ją. – Może być trochę za mała. – dodałam.
Wciągnął ją przez głowę. Wyglądał w niej tak jakoś dziwnie, może dlatego, że byłam przyzwyczajona do tego, że nosił tą swoją bluzę
- .Jak wyglądam? – zapytał niepewnie. Jego mięśnie były doskonale widoczne, praktycznie koszulka opinała jego muskularny tors. Jęknęłam w duchu, a moja podświadomość pod postacią młodej kobiety w spódniczce hula wachlowała się.
- No… normalnie, a jak? – mruknęłam, spuszczając głowę i ukrywając rumieńce.
- No to dobrze. Już myślałem, że wyglądam jak pajac. – powiedział, zakładając ręce na piersi. – No to idziemy na te zakupy, czy nie?
- Jasne, że idziemy. – na powrót stałam się spokojna. Gdy to powiedziałam, Grimmjow podbiegł do mnie, podniósł, po czym usadowił mnie na swoich plecach jak jakieś dziecko. Śmiejąc się, wyszliśmy z domu.

~*~

Wracaliśmy do domu obładowani torbami z ubraniami i jedzeniem. Zaciskałam kurczowo palce na jednej z reklamówek tak mocno, aż pobielały mi knykcie. Odzwyczaiłam się od dźwigania takich horrendalnych ciężarów, więc dyszałam ciężko, usiłując wtłoczyć do płuc choć odrobinę powietrza. Powłócząc nogami, zataczałam się coraz bardziej, by w końcu oprzeć się o ścianę jednego z budynków w centrum wioski. Zamknęłam na moment oczy. Czułam, że niewiarygodna ilość krwi wtłacza mi się do mózgu, grożąc wylewem. Wypuściłam siatki, które opadły ciężko na ubitą ziemię pod moimi stopami.
- Ja się wykończę, do cholery… - jęknęłam. Nie czułam dłoni. Były tak obolałe, że nie mogłam nimi ruszać. Spróbowałam wyprostować palce. Bolało. – Au…
- Przestań narzekać. – powiedział Grimmjow, stając obok mnie. –
- Ale ręce mnie bolą! – usta wykrzywiłam w podkówkę, dając do zrozumienia, że dalej nie pójdę.
- Myślałem, że dziewczyny lubią zakupy… - mruknął niebieskowłosy.
- Jak widać nie każda. – odburknęłam.
Grimmjow przeklął pod nosem, wziął torby, które upuściłam, po czym odszedł.
- Idziesz, czy nie? – zapytał, znikając za zakrętem.
- Idę! – krzyknęłam. A ty, głąbie, mógłbyś łaskawie poczekać, pomyślałam, biegnąc za nim.

~*~
Grimmjow podszczypując mnie, śmiał się w niebogłosy, gdy wracaliśmy do mojego domu. Arrancar rozplątywał mi kok, przez co musiałam się zatrzymywać na każdym kroku, wkładał mi dłoń pod bluzkę, zjeżdżając w dół mojego brzucha. Przeszły mnie dreszcze. Rozejrzałam się, sprawdzając, czy nikt na nas nie patrzy. Wszyscy dookoła nas niby mieli obojętne miny, jednak ja wiedziałam, że doskonale zdają sobie sprawę z tego, co robimy, tym bardziej, że byliśmy w miejscu publicznym.
- Przestań! – krzyknęłam, gdy niebieskowłosy złapał mnie „niechcący” za pierś. – Ogarnij się!
- Ale o co ci chodzi? Ja nic takiego nie robię… - uśmiechnął się lubieżnie. Ja już dobrze wiedziałam, co mu chodzi po głowie.
- Nie, wcale. – pokręciłam głową – A teraz chodźmy wreszcie do domu, Grimmjow.
- No dobrze, dobrze. – zaśmiał się. – Ale wieczorem dokończymy to, co zaczęliśmy rano, okej? – zapytał, patrząc mi w oczy.
Ten facet jest niemożliwy! W głowie ma tylko seks! Szturchnęłam go w ramię.
- Skoro chce… - w tym samym momencie zrobiło mi się przeraźliwie zimno, zupełnie, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
- Rei? – zapytał cicho Grimmjow – Co się stało?
Przełknęłam ślinę. Wszędzie poznałabym tę czakrę. W końcu znałam tę osobę od ładnych pięciu lat. Westchnęłam głęboko, odganiając od siebie uczucie strachu. Zmrużyłam oczy, a serce fiknęło mi koziołka, po czym na moment się zatrzymało.
W naszą stronę szedł nikt inny, jak Kakashi Hatake.
 ____________________________________

Przepraszam, że dopiero teraz, ale w ostatnim czasie w ogóle nie miałam weny na to opowiadanie. Teraz, kiedy zaczęła się szkoła, a ja poszłam do liceum, będę miała jeszcze mniej czasu na pisanie, ale jedno jest pewne - nie zawieszę bloga, nie porzucę, nie zamknę i nie usunę, tym bardziej, że po liczbie wyświetleń wnioskuję, że historia nie jest taka zła, jak myślałam na początku. Żałuję tylko, że jest tak mizerna ilość komentarzy w stosunku do wyświetleń. Komentować może każdy - Ci z kontem Google, jak i anonimowi.
I pamiętajcie, że:

CZYTASZ => KOMENTUJESZ => MOTYWUJESZ

Dedykacja dla wszystkich, ale ze szczególnością dla Ruminina, Lady Tiani (która nie komentuje, a obiecała), Marty, Basi (która też zapomniała) jak i wszystkich innych.

poniedziałek, 29 lipca 2013

7.

Tak, to już kolejna porcja mojej historii. Nie wiem, jak wyszło. Moim zdaniem rozdział jest masakryczny, ale ocenę pozostawiam Wam, może się spodoba.
Od tej pory notki będą pojawiać się nieregularnie.
Rozdział z dedykacją dla Basi i Lady Tiani.
_________________________________________

Całowaliśmy się namiętnie, nie zwracając uwagi na otoczenie. Przecież nikt nam nie przeszkodzi, prawda? No, może wyjątek stanowił Ulquiorra, który wtrąca się do wszystkiego i wszystkich. Palant. Przestałam jednak o nim myśleć, a to ze względu na Grimmjow'a, którego usta zostawiały mokre ślady na mojej szyi. Czułam, że na tych niewinnych pocałunkach się nie skończy, ponieważ dłonie Arrancara zaczęły rozpinać platynowe guziki mojej sukni. Dlatego musiałam to przerwać. Spaliśmy co prawda ze sobą, lecz to było po pijaku, a teraz obydwoje byliśmy trzeźwi, a poza tym jak już mieliśmy ze sobą spać, to lepiej, by to się stało w łóżku, a nie na zwykłej, brudnej podłodze. Jeszcze bym się czymś zaraziła! Na przykład tutejszą odmianą zapalenia dróg rodnych... Odepchnęłam Grimmjow'a.
- Co się stało? - zapytał z troską - Zrobiłem coś nie tak?
Pokręciłam głową.
- Nie, Grimmi, tylko... - zaczęłam.
- Tylko co? - zmarszczył brwi.
- Chodzi mi o to, że... że nie powinniśmy tego robić tutaj, na podłodze. Chodźmy gdzieś indziej. A poza tym ktoś nas może nakryć...
- Tutaj? Tędy prawie nikt nie chodzi. - zaśmiał się cicho - Czasami jesteś taka głupiutka, Rei...
Uśmiechnęłam się do niego. Arrancar przysunął swoją twarz, chcąc znów mnie pocałować.
- Sam nie jesteś wiele mądrzejszy, Jaegerjaques. - powiedział Ulquiorra, którego głos rozniósł się echem po całym korytarzu.
Szósty Espada wypowiedział pod nosem ciche przekleństwo. Do moich uszu dotarło tylko: "Idź do diabła, pedziu". Nic nie miałam do homoseksualistów, ale przez Czwórkę chyba ich znienawidzę, dlatego zaśmiałam się cicho.
- Co wam tak do śmiechu? - zapytał zielonooki.
- A nie, nic, my tak tylko... - powiedział Grimmjow, wstając.
Po tym, odeszliśmy nie patrząc na Schiffera. Zatrzymał nas jednak.
- A co ty robisz na korytarzu, Grimmjow?I to w dodatku z zakładniczką Aizena? - spytał podejrzliwie czarnowłosy Arrancar.
- Nie twoja sprawa, pedziu. - odparłam, wkładając ręce do kieszeni - Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy, zajmij się sobą, dobrze ci radzę.
Niebieskowłosy objął mnie i razem zniknęliśmy za zakrętem, zanosząc się śmiechem.

~*~

- Nie zniosę tego. - jęczał Grimmjow, leżąc na łóżku w swoim pokoju, z jedną ręką pod głową, drugą mnie obejmując.
Westchnęłam. Wsłuchując się w miarowy oddech mojego towarzysza, usypiałam. Powieki ciążyły mi coraz bardziej.
- Ja też, Grimmi. Ja też... - szepnęłam - Ale nic nie możemy na to poradzić... Przecież nie uciekniemy...
Nastał moment milczenia. Przytulona do Grimmjow'a, stawałam się coraz bardziej zmęczona. Gdy znalazłam się pomiędzy jawą a snem, znów się odezwał.
- To wcale nie jest taki zły pomysł, Rei. Moglibyśmy uciec.
- Nie bądź głupi, znajdą nas, a poza tym nie jest twoim przeznaczeniem uciekać ze mną. Powinieneś zostać tutaj jako Szósty Espada, a ja zostać zamordowana przez Aizena. - mruknęłam, czując, że Grimmjow po moich słowach zesztywniał i przestał oddychać.
- Nie mów tak, Rei. Proszę, nigdy nie mów takich rzeczy. - odsunął mnie od siebie. Usiadł, zakrywając twarz dłońmi, po czym zaczął się trząść.
- Grimmjow... - szepnęłam - Nigdzie się nie wybieram...
Bynajmniej nie w najbliższym czasie, pomyślałam. Zeszłam z łóżka i przyklękłam naprzeciw niego. Nie patrzył na mnie. Chwyciłam go za dłoń, którą zamknęłam w swojej. Oczy miał mokre od łez. Na policzkach również widniały ślady po ich pozostałościach. Zaskoczył mnie. Grimmjow nigdy nie płakał, ba, jemu nawet by to nie przyszło do głowy. Wolałby umrzeć niż pozwolić na to, by emocje takie jak smutek, żal, bądź co innego przejęły nad nim kontrolę.
- Kocham cię, słyszysz? - szepnęłam, dotykając dłonią jego gorącego policzka, po którym spłynęła jedna, samotna słona kropla. Arrancar uśmiechnął się smutno - Nie smuć się, to nie ma sensu... bo... bo cię nie zostawię. Rozumiesz? Już nigdy nie będziesz sam, Grimmi...
Mówiąc to, wstałam i pocałowałam go w czoło. Grimmjow objął mnie w pasie, przyciągając do siebie. Przejechałam dłonią po jego niebieskich włosach. Tak bardzo chciałam, by był szczęśliwy. Arrancar oddychał coraz spokojniej. Po chwili przestał się trząść.
- Rei? - powiedział cicho, wtulając się we mnie.
- Hm?
- Tylko się nie wściekaj, ale muszę cię ostrzec... - zaczął.
- Przed czym? - wzięłam go pod brodę.
- Aizen coś podejrzewa. Musisz uważać co i do kogo mówisz. Nie mam na myśli siebie, Harribel czy Szayela. Oni cię nie wydadzą, jednak nie jestem pewny do reszty. Zapewne zauważyli, że spędzamy ze sobą mnóstwo czasu, mogli skojarzyć pewne fakty.
- Też zauważyłam, dlatego musimy coś zrobić, zanim będzie za późno.
- Właśnie, MUSIMY coś zrobić. Udamy się do twojego świata. - mruknął, akcentując to "musimy".
- A... Ale dlaczego!? Grimmjow!
- Zostanę tam z tobą tak długo, dopóki się nie upewnię, że jesteś bezpieczna, a potem wrócę tu i zrobię porządek z Aizenem, później wrócę po ciebie i razem gdzieś... zamieszkamy, gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie...
Zmiękły mi kolana, gdy to usłyszałam. Grimmjow chce ze mną zamieszkać? Aż tak mnie kocha, by poświęcić wszystko? By porzucić dotychczasowe życie? Nie, to się w głowie nie mieści! Zerknęłam na okno. Księżyc jak zwykle świecił jasno i mocno.
- Późno już. - powiedział Grimmjow, odsuwając mnie od siebie.
Pozbierał poduszki z łóżka, by przygotować sobie posłanie. Ja natomiast stałam i patrzyłam na niego. Gdy skończył, znów się położył. Zaczął wpatrywać się w sufit. Podeszłam do niego, nachyliłam i pocałowałam go delikatnie w usta.
- Śpij dobrze, zobaczymy się rano. - powiedziałam cicho, odchodząc w cień.
- Dobranoc, Rei. - Niebieskowłosy z każdą chwilą robił się coraz bardziej senny. - Kocham cię.
Uśmiechnęłam się słabo i zamknęłam za sobą drzwi, po czym udałam się w kierunku mojego pokoju. Nie spodziewałam się jednak, że na mojej drodze stanie nikt inny jak Aizen. Gdy go ujrzałam, poczułam, że serce mi stanęło, myślałam, że zemdleję ze strachu. Brązowe oczy przenikały mnie do szpiku kości. Ujrzałam w nich niesamowity egoizm. Zacisnęłam zęby. Naprawdę myślisz, że jesteś  taki świetny?, chciałam, by poczuł się przyparty do muru, chciałam mu to wykrzyczeć prosto w twarz, jednak przypomniałam sobie to, co powiedział mi Grimmjow - "Uważaj na to, co mówisz". Zaciskając zęby, poczułam krew. Super, tylko brakowało, bym przegryzła sobie język.
- Witaj, Rei. - powiedział przymilnie.
Nie, nie mogę dać mu się zmanipulować, muszę mu pokazać, że jestem twarda, że należy liczyć się ze mną i z moim zdaniem.
- Dobry wieczór, Aizen - sama. - nie pozostawałam mu dłużna, grałam jak on.
- Możemy porozmawiać? - zapytał łagodnie.
Dokładnie o to mi chodziło. W tej chwili byłam zadowolona z dawnego życia jako shinobi, teraz się to przydało. Naprawdę opłacało się słuchać wykładowcy.
Podeszłam do niego z wysoko uniesionym nosem. Mężczyzna położył rękę na moim ramieniu. Wzdrygnęłam się w duchu. Miałam ochotę dać mu po gębie.
- Co łączy ciebie i Grimmjow'a? - zapytał prosto z mostu, nie bawiąc się w formalności.
Przeszedł mnie dreszcz. Nie spodziewałam się takiego pytania. Nie w tej chwili.
- Nic. - odparłam krótko. 
- Kłamiesz.
Cholera, nie uwierzył mi. Głupia, głupia jesteś Rei, przeklinałam w myślach.
- Nic, co przyniosłoby panu jakiekolwiek problemy. - dodałam.
Aizen zaśmiał się cicho.
- Ależ Rei, nie to miałem na myśli. - uśmiechnął się.
Modliłam się w duchu, by się nie zorientował, że kocham Grimmjow'a.
- Łączy was coś więcej niż przyjaźń. - stwierdził.
Ugięły się pode mną nogi. Jasna cholera... Ten gnojek o wszystkim wie... Ale za czyją sprawą? Nagle mnie olśniło. Ulquiorra, no jasne, czemu wcześniej na to nie wpadłam? Dupek. Zacisnęłam dłonie w pięści. Paznokcie wbiły się boleśnie we wnętrze, po chwili gorąca czerwona ciecz zaczęła kapać na podłogę. Poczułam sól i żelazo.
- Pamiętaj, jeśli będziesz coś kombinować, zabiję cię. - powiedział cicho, błyskając zębami w uśmiechu. Po chwili rozpłynął się w powietrzu. Odczekałam chwilę, sprawdzałam czy nikogo nie ma w pobliżu. Po jakichś pięciu minutach pobiegłam z powrotem w kierunku sypialni Grimmjow'a. Dotarłam tam zaledwie po dziesięciu sekundach. Otworzyłam drzwi na oścież i podbiegłam do łóżka. Niebieskowłosy spał jakby nigdy nic, jakby nic się nie działo.
- Obudź się, obudź się, do cholery! - potrząsnęłam Arrancarem.
Podniósł się, spoglądając na mnie nieprzytomnym wzrokiem.
- Co jest...? - zapytał.
- Zwiewamy stąd! Aizen wie o wszystkim.
Momentalnie oprzytomniał. Zaczął wkładać na siebie w pośpiechu ubrania. Podchodząc do mnie, wypowiedział jakieś słowa w obcym języku.
- Co robisz?
- Ta technika ukryje nasze energie duchowe, nie wykryją nas, jak otworzymy Gargantę. - odparł. - Nie znajdą nas ani w Hueco Mundo ani w twoim świecie, na tą technikę nie ma rozwiązania.
- To dobrze, a teraz zmywajmy się stąd. - zarządziłam.
Po chwili już nas nie było.

poniedziałek, 27 maja 2013

6.

Tak! Rei i Grimmjow powrócili w wielkim stylu.
Przepraszam Was bardzo, że tak długo nie dawałam znaku życia na tym blogu, ale brak czasu i weny to spowodował.
Notkę dedykuję wszystkim, którzy to czytają, ale ze szczególnością - Basi, która nie mogła doczekać się nexta.
Zamierzam jeszcze napisać one - shot, ale nie wiem, kiedy to zrobię, ponieważ zgubiłam kartkę z jego fragmentem :(
Aha, zapomniałabym. Proszę o komentarze, bo nawet jeden głupi, może zmotywować do dalszej pracy. Tak więc, oceniajcie, krytykujcie i komnetujcie.
I do następnego!
__________________________________________________

Nie mogłam uwierzyć w to, co powiedział Grimmjow. Kocha mnie? Grimmjow mnie kocha! No ja nie mogę! Jaki ten świat jest mały…
Mimo tego co do mnie czuł, ja nie byłam pewna uczuć do niego. Niebieski był moim przyjacielem, najlepszym co prawda, ale jednak przyjacielem, dlatego nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Powodem też mogło być to, że jedno z nas broniło drugiego, a poza tym Grimmjow zawsze był po mojej stronie, niezależnie od tego, jaka była – słuszna, czy nie. A teraz okazało się, że Szóstka mnie kocha. Na dodatek przez ten cały czas mi tego nie powiedział. Może myślał, że go wyśmieję, albo coś… Nie zrobiłabym jednak tego, ponieważ nie jestem taka bezduszna jak niektórzy ludzie. Nie, na pewno czegoś takiego bym nie zrobiła, ale Hachiro… kto wie?
- Rei! Do jasnej cholery, odpowiedz! – wrzasnęła Apacze, trzymając mnie za ramiona, potrząsając mocno.
- Co? – zapytałam nieprzytomnie, patrząc na nią – Co się dzieje?
Harribel westchnęła.
- Pytałam, co zamierzasz zrobić z tym, że Grimmjow ci się podoba. – odparła
- A podoba? – odpowiedziałam pytaniem.
Apache po tym co usłyszała, uderzyła się w czoło.
- Przecież sama to powiedziałaś! Ocknij się!
- Błąd. Powiedziałam, że nie wiem, czy mi się podoba, a nie że mi się podoba, rozumiesz? – warknęłam
- Co za różnica… Na jedno wychodzi… - odparła brunetka.
- Wielka. Podoba, a nie podoba to wielka różnica, jakbyś tego, idiotko, nie zauważyła!- powiedziałam głośno, wstając z kanapy i podchodząc do Apache.
W mgnieniu oka chwyciłam ją za gardło, ściskając mocno. Oczy wyszły dziewczynie na wierzch. Zaraz będzie martwa!
- Od… odszczekaj to, małpo… - wycharczała
W tym momencie pomyślałam, że ją zabiję, ciskając nią o ścianę. Nie zrobiłam tego jednak, ponieważ rozległo się głośne pukanie. Ten ktoś, stojący pod drzwiami, wyraźnie zniecierpliwiony, bo walenie stawało się coraz głośniejsze.
- No już idę, idę! Rany boskie… - powiedziała Harribel.
Po chwili drzwi stały już przed nami otworem, a w progu nie kto inny, jak Grimmjow oparty o framugę.
- Hej, jest Rei? – zapytał wypranym z emocji głosem.
Blondynka nie musiała odpowiadać, bo niebieski przeniósł wzrok na mnie, wciąż trzymającą Apache za szyję.
- Grimmjow… - powiedziałam cicho, wypuszczając dziewczynę, która upadła na kolana, plując. – Co ty tu robisz?
- Możemy porozmawiać? – przekroczył próg nawet nie czekając na zaproszenie.
- Tak. Tak, jasne. – odparłam, podchodząc do niego.
Już po chwili przechadzaliśmy się białym jak śnieg korytarzem. One zawsze mnie przerażały. Były takie sterylne, szpitalne. Dokładnie takie jak w psychiatryku. Gdziekolwiek bym nie spojrzała, tam biel. Biel. I jeszcze raz biel.
Poczułam, że kręci mi się od tego w głowie. Oczy wywróciły mi się i gdyby nie złapał mnie Grimmjow, to z pewnością bym się przewróciła. Gdy poczułam bezpieczne oparcie, spojrzałam mu prosto w oczy. Mogłam się tylko domyślać, jaka jestem blada.
- Co ci jest? – zapytał z troską.
Przytuliłam się do niego. Naprawdę było coś ze mną nie tak.
- Nie wiem… słabo mi. – powiedziałam cicho.
Nagle osunęłam się po Grimmjole, który z trudem mnie utrzymał.
Kurde, co się ze mną dzieje? Czemu jest mi tak słabo?
Niebieski przeniósł mnie pod ścianę, a sam usiadł obok mnie. Oparłam głowę na jego ramieniu.
- O czym chciałeś gadać…? – zapytałam go cicho, zamykając oczy.
- O tym, co do ciebie czuję… O nas. – mruknął.
- No, ok. Porozmawiajmy. Chcę znać prawdę. – odparłam.
Posłał mi pytające spojrzenie.
- Wiesz, czemu ci tego nie powiedziałem? – zapytał.
Przeniosłam na niego wzrok.
- No?
- Bałem się tego uczucia. Prawdę mówiąc, to nadal się go boję… - powiedział.
- Nie masz po co.
- Bo?
- Bo bym cię nie wyśmiała, ani nic, jeżeli o to ci chodzi. – powiedziałam, patrząc przed siebie.
- Nie?
Pokręciłam przecząco głową, po czym przytuliłam się do niego. Było mi tak ciepło, czułam się przy nim tak bezpiecznie… Doskonale wiedziałam, że przy nim nic mi się nie stanie, że Grimmjow mnie obroni przed wszystkim, co złe. W tym momencie do mnie dotarło, że takiego człowieka jak Szóstka, to ze świecą szukać. Stop, Grimmjow nie był człowiekiem, był Arrancarem. Bezlitosnym, silnym Vasto Lorde, który bez skrupułów zabiłby własną matkę. Ale mnie by nie tknął, kocha mnie. A ja, co ja do niego czułam oprócz przyjaźni? Nie wiem.
Ale musiałam przyznać, że Niebieski miał coś takiego w sobie, co mnie do niego przyciągało. Ta jego dzikość w ruchach i oczach. Ten uśmiech, przez który zawalał się mój świat. Te niebieskie włosy, które tak cudownie sterczały, przecząc prawom grawitacji. Do tego jeszcze ten jego zapach – taki piżmowy, zwierzęcy…
- Grimmjow… - zaczęłam.
- Co?
- Pocałuj mnie, proszę…
Jego oczy rozszerzyły się w niemym zdziwieniu.
- Żartujesz, Rei? – zapytał.
- Nie. Zrób to. Po prostu to zrób.
Odwrócił mnie ku sobie i położył twardą dłoń na moim policzku. Pochylił się. Po chwili jego usta delikatnie dotknęły moich ust. Na tym się jednak nie skończyło. Pogłębiłam pocałunek, chcąc być jak najbliżej niego. Nagle Grimmjow mnie popchnął na podłogę, przez co znalazłam się pod nim. Przygniatał mnie swoim ciałem, a moje ręce najpierw błądziły po jego umięśnionym torsie, po czym przeniosły się na jego twarz i włosy.
- Kocham cię, Grimmjow.
Tak, kochałam go. Dopiero teraz to zrozumiałam.
Uśmiechnął się tylko, po czym mnie pocałował.

wtorek, 26 marca 2013

KOMUNIKAT!!!

Przepraszam Was, moi czytelnicy, ale jestem zmuszona zawiesić bloga na czas nieokreślony. Nie chodzi o to, że nie mam pomysłu, bo go mam, ale nastąpił u mnie tymczasowy brak weny, więc w najbliższym czasie nic nie napiszę nowego. Przepraszam, ale nie dam rady. 
Na szczęście nie zamierzam porzucać bloga, tylko jak mówiłam, mam chwilowy zawiech.

niedziela, 17 lutego 2013

5.

Rok wcześniej w Konoha.


Rei znów nie przyszła na trening, pomyślał Kakashi, stojąc na polanie treningowej. Co się z nią stało?
Powiedział swojej nowej drużynie, że idzie poszukać dziewczyny. Pobiegł prosto do jej domu. Teren mieszkania otoczony był żółtymi, policyjnymi taśmami z napisem CRIME SCENE. Czyli faktycznie coś się stało. Na terenie domu Rei, policja Konoha przekopywała trawnik. Szukali śladów. Kakashi podszedł do jednego z funkcjonariuszy i zapytał co się stało.
- To pan nie wie, że dziewczyna została porwana? - zapytał go młody policjant - Przecież należy do pańskiej drużyny, prawda?
- Może i należy, ale co to ma do rzeczy? - Hatake spojrzał na niego z góry.
- Ma i to dużo. Tak się składa, że dziewczyna skarżyła się na pana.
Zaskoczyło go to. Rei się na mnie skarżyła? A to małpa... Mimo wszystko martwił się o nią.
- Chyba zdaje pan sobie sprawę z tego, że jest głównym podejrzanym?
Kakashi prychnął. Przecież nie miał motywu, by porywać tę biedną dziewczynę.
- Żartujesz pan?
Zanim policjant zdołał coś powiedzieć, Kakashi wbiegł na teren posesji i wparował do domu. Wszedł do kuchni i zaczął szukać wskazówek. Starał się nie robić jeszcze większego bałaganu. Nagle coś zauważył. Przy ścianie, na podłodze dostrzegł włosy, dwa włosy. Jeden był czarny, niewątpliwie należący do Rei, drugi miał nietypowy kolor. Kakashi nigdy czegoś takiego nie widział. Nigdy nie spotkał osoby z niebieskimi włosami. Ostrożnie wziął je do ręki i zaniósł policjantowi, prowadzącemu śledztwo.
- Znalazłem to. - mruknął Kakashi.
Wyciągnął przed siebie dłoń z włosami rei i jej porywacza.
Policjant powoli wziął od niego dowody w sprawie, po czym zamknął włosy w małym plastikowym woreczku. Nic nie powiedział. Pewnie przeklinał własną niekompetencję i głupotę grupy.
- Pozwoli pan z nami? - zapytał
- A mam jakiś wybór? - odpowiedział pytaniem Kakashi.

Wkrótce Hatake siedział w gabinecie komendanta z książką w ręku. Czekał na wyniki badania DNA, który dostarczył. Już miał przewrócić stronę, gdy nagle otwarły się drzwi od pomieszczenia i wszedł komendant policji w Konoha. W dłoni trzymał dużą płaską kopertę.
- Jest pan czysty, panie Hatake... - zaczął, kładąc kopertę na biurko.
- Przecież od początku tak mówiłem! - wtrącił się Kakashi - Naprawdę potrzebny był ten cały cyrk?
- Niech pan mi nie przerywa, do diabła! - warknął komendant - Sytuacja jest bardzo poważna.
Mężczyzna usiadł za biurkiem.
- To wszystko jest bardzo niepokojące...
- Co pan ma na myśli? - spytał Kakashi.
- No więc tak. Zadam panu jedno proste pytanie, a pan mi na nie odpowie, zgoda? - powiedział policjant, patrząc na szarowłosego shinobi. - Czy martwa osoba może porywać młode dziewczyny?
- No, nie... Przecież trupy nie chodzą. - odpowiedział Kakashi.
- A tak się składa, że Rei porwał mężczyzna uznany za zmarłego 20 lat temu.
Komendant włączył komputer i wyszukał w bazie danych odpowiednie kryteria, po czym pokazał wynik Kakashi'emu.
Porywacz miał jasnoniebieskie włosy i kobaltowe oczy. Był poszukiwany za zamordowanie swojej byłej dziewczyny, po tym, jak ta odeszła do innego. Oczywiście go nie znaleźli, facet umiał się dobrze ukryć.
Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że facet nie żył już od ponad dwóch dekad.
- O co tu chodzi? - zapytał Kakashi.
- Sam chciałbym to wiedzieć...

***

- Rei! Zaczekaj! - usłyszałam nieznany mi głos.
Odwróciłam się. Biegł ku mnie młody Arrancar o blond włosach i czerwonych, wielkich jak u dziecka, oczach. Był niski. Przerastał mnie najwyżej o jedną trzecią głowy. Nigdy nie widziałam go w Las Noches. Czyli był nowy.
- Tak? O co chodzi? - zapytałam
- Grimmjow - sama... ma dla ciebie wiadomość... - wydyszał nieznajomy. - Mam ci przekazać wiadomość od niego.
- Mogę chociaż wiedzieć jak się nazywasz?
- Lowri Merrit, szesnasty Arrancar, do usług. - powiedział.
Szesnasty? Przecież ten sam numer miał Di Roy! Czyli coś musiało mu się stać.
- Di Roy nie żyje. - uprzedził mnie Lowri.
Więc to dlatego...
- A co mu się stało? - zapytałam z pozorną troską w głosie. Los Di Roya mało mnie obchodził.
- Zasnął i się nie obudził.
W to akurat wątpiłam. Prędzej otruł go Grimmjow, sam przecież mówił, że Szesnastka to niedoróbka. No, nieważne, musiałam się dowiedzieć, co niebieski ode mnie chciał.
- Mniejsza o to. - powiedziałam - Lepiej mi powiedz, po co mnie szukałeś.
Dał mi małą karteczkę. Rozwinęłam ją i przeczytałam. Szósty prosił mnie o spotkanie u siebie w pokoju. Z tego, co było zapisane, miał na myśli coś ważnego.
- Dlaczego sam mi tego nie przekazał? - zapytałam Merrit'a.
Zawahał się na moment.
- Grimmjow - sama jest... że tak powiem... niedysponowany... - powiedział czerwonooki Arrancar.
Grimmjow chory? Niemożliwe. Przecież on nigdy... Chyba, że znów zrobił mi kawał.
- To żart, prawda?
Lowri pokręcił przecząco głową.
- Nie. Gdy to pisał, był nadzwyczaj poważny.
Podziękowałam mu gestem. Chwilę później już go nie było, natomiast ja poszłam w kierunku pokoju Trzeciej Espady.
Wkrótce siedziałam na kanapie w pokoju Harribel. Ona i jej Fraccion znów chciały plotkować. Oczywiście musiałam im powiedzieć o zaistniałej sytuacji. Głupia Apache zinterpretowała to po swojemu i powiedziała, że Szósty zaprosił mnie na randkę.
Musiałam jej przywalić, po prostu musiałam.
- A jeżeli to faktycznie randka? - zapytała Mila Rose.
Kurwa, następna się znalazła! Zaraz wyjdę z siebie, jak tak dalej pójdzie.
Dziewczyny zaproponowały, że przygotują  mnie na ten jakże wyjątkowy wieczór. Opierałam się, ale to i tak nic nie pomogło. Po niedługim czasie, gdy już zostałam dokładnie wyszczypana, wymasowana i wysmarowana różnymi mazidłami niewiadomego pochodzenia, Harribel powiedziała:
- No, no, Rei, aleś ty śliczna! Grimmjow oszaleje, jak cię zobaczy!
Westchnęłam zrezygnowana. Oby się myliła.

Stawiłam się pod drzwiami niebieskiego o umówionej godzinie. Zapukałam. Przez chwilę nikt mi nie otwierał. Słyszałam tylko hałasy, dobiegające z wnętrza pomieszczenia, jednak po paru sekundach w drzwiach stanął Grimmjow. Miał wypieki na twarzy i jeszcze bardziej ( o ile to możliwe ) rozczochrane włosy. Na początku mnie nie poznał, zapytał tylko:
- Rei, to ty?
Przewróciłam oczami.
- A kogoś się spodziewał, co?
- Dobra, nie poznałem cię i tyle. Wyglądasz jakoś inaczej, ładniej. - mruknął
Zjeżyłam się na te słowa. Czyli miał mnie za brzydką. Chyba zauważył, że zaczynam się wkurzać, bo momentalnie postanowił mnie uspokoić.
- Zanim pomyślisz coś głupiego, Rei, powinnaś wiedzieć, że nie to miałem na myśli. Bez tego makijażu też jesteś piękna. Bardzo... - zrobił się jeszcze bardziej czerwony.
Coś z nim było nie tak, czułam to.
- Dobrze się czujesz? Boli cię coś? - zapytałam, patrząc na niego z niepokojem.
- Fizycznie nic mi nie dolega, ale... moja dusza jest chora...
Naprawdę było z nim nie w porządku.
Powiedział, bym weszła. W pokoju było ciemno jak w dupie. Nie było nic widać dalej, niż na wyciągnięcie ręki.
- Co jest...?
Szósty zniknął, by za chwilę pojawić się ze szmatą w dłoniach, którą zawiązał mi oczy.
- Rei, spokojnie. Nic ci nie grozi. - powiedział.
Wcale nie byłam tego aż tak pewna.
Położył swoje ciepłe, twarde dłonie na moich ramionach i popchnął lekko. Prowadził mnie dokądś. Nawet nie wiedziałam dokąd. Nagle się zatrzymaliśmy. Niebieski znów się na moment oddalił. I znów usłyszałam te dziwne huki, ale po chwili już było cicho. Grimmjow odwiązał mi przepaskę i otworzyłam oczy. To, co ujrzałam, przechodziło wszelkie pojęcie. Tam, gdzie powinna znajdować się ogromna sofa, w tej chwili stał długi stół, zastawiony najróżniejszymi przysmakami. Czyli Apach miała rację. To była randka, i to jaka! Momentalnie zrozumiałam na czym polegała "niedyspozycja" Grimmjowa. Po prostu musiał to wszystko przygotować.
- No i jak? - zapytał Szósty.
Nie mogłam znaleźć słów, by to opisać.
- Zrobiłeś to wszystko dla nas? - tylko tyle udało mi się powiedzieć.
Zaśmiał się.
- A niby dla kogo?
Naprawdę był nienormalny.
Mimo wszystko byłam cholernie niezadowolona z zaistniałej sytuacji. Z jednej strony miałam ochotę zwiać, ale z drugiej, nie zostawiłabym Grimm'a samego. Nie wiedziałam, co mam robić.

***

Randka wymknęła się spod naszej kontroli. Żadne z nas nie panowało już nad sobą. Byliśmy pijani. Szczególnie ja. Nigdy jeszcze nie wypiłam takiej ilości alkoholu, nawet podczas imprezy. O dziwo nie było mi niedobrze, być może dlatego, że zachłannie całowałam Grimmjow'a. leżącego obok mnie na łóżku, po każdym skrawku jego ciała.
- Rei... - jęknął - Rei... przestań...
Odepchnął mnie od siebie, po tym, jak znów ugryzłam go w ucho.
- Nie myślałam, że jestem... taka... taka silna... - wymruczałam, patrząc się w jego błękitne, zamglone oczy.
- Nie mogę tego powiedzieć o sobie...
- Wiesz dlaczego nie mogę przestać...? Jarasz mnie! - powiedziałam
Rzuciłam się na niego.

Obudziłam się. Strasznie bolała mnie głowa. Miałam kaca. Pod sobą czułam coś, a raczej kogoś twardego. Leżałam na nagim, śpiącym Grimmjole. Obejmował mnie jedną ręką. Szybko zrozumiałam, co się stało. Przespaliśmy się ze sobą. To było jedyne rozsądne wyjaśnienie. Nie to jednak było najgorsze. Straszne było to, że niczego, absolutnie niczego nie pamiętałam z poprzedniego dnia. Nie pamiętałam, jak znalazłam się w sypialni Grimmjow'a, na dodatek w jego łóżku, całkiem naga.
- Dzień dobry... - usłyszałam koło swojego ucha.
Spojrzałam na niebieskiego. Uśmiechał się niemrawo.
- Dobry... - odpowiedziałam cicho.
Niespodziewanie dotknął dłonią mojego policzka. Zadrżałam mimowolnie.
- Nie jesteś na mnie zła? - zapytał
- Na co...?
- No na... na to wszystko...
- Nic nie pamiętam, to jak mam być zła, co?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Naprawdę NIC nie pamiętasz? - zaakcentował to "nic"
Pokręciłam powoli głową, bolała jak cholera.
- Ale jaja! - powiedział głośno - Mimo wszystko ci się nie dziwię, nieźle się wczoraj ubzdryngoliłaś,!
- Nie drzyj się, do diabła! - wrzasnęłam - Łeb mi pęka już bez twojego wrzasku, a ty jeszcze pogarszasz sprawę swoim krzykiem!
Złapałam się za głowę.
- Kurwa, jak boli... - jęknęłam - Grimm, umieram...
- Nie umierasz. To tylko zwykły kac.
- Zwykły kac się tak nie daje we znaki, jakbyś nie zauważył.
- Nie narzekaj, przejdzie ci. - odsunął mnie od siebie i usiadł - Muszę ci się jednak przyznać, że sam też się nie najlepiej czuję. Trochę chyba wczoraj przegięliśmy.
- Trochę? Trochę, Grimmjow? Spaliśmy ze sobą, a ty mówisz, że "trochę przegięliśmy" Gdzie tu jest logika? - zapytałam niebieskiego.
- I tak by do tego doszło. I tyle. - powiedział obojętnie.
- Tak? A jeśli okaże się, że jestem w ciąży, to co? - spojrzałam na niego. W tej chwili wkładał swoją bluzę. - Wyobrażasz siebie w roli ojca? Bo ja nie.
Popatrzył mi na moment w oczy, po czym przeniósł wzrok na okno.
- My, Arrancarzy nie możemy mieć dzieci, więc nie panikuj na zapas, Rei.
Współczucie chwyciło mnie za serce. Tyle czasu się znamy, a ja do tej pory o tym nie wiedziałam.
- Tak mi przykro, Grimmjow. Nie miałam pojęcia...
Wzruszył ramionami.
- A mnie nie. Może dlatego, że nie znoszę bachorów. - uśmiechnął się.
Powoli wstałam z łóżka i zaczęłam szukać swoich ubrań. Znalazłam je na drugim końcu pokoju. Grimmjow starał się na mnie nie patrzeć, ale mimo wszystko i tak zerkał na mnie kątem oka.
- Nie bądź tchórzem. Przecież już mnie widziałeś nagą. Co ci szkodzi spojrzeć jeszcze raz?
Nie odpowiedział mi. Może dlatego, że nie było go w pokoju. Ubrałam się szybko i właśnie w tym momencie, gdy upinałam włosy w kok, do sypialni wszedł Grimmjow z pudełeczkiem tabletek i kubkiem wody.
- Chce ci się pić, co? - zapytał
- I to jak cholera. - rzuciłam się na wodę.
Wypiłam ją paroma łykami.
- A te tabletki, to po co?
- One są na głowę, Rei. Miałaś je połknąć... - westchnął, patrząc na mnie z rozbawieniem.
- O kurczę...
Chcąc nie chcąc połknęłam je na sucho. Pierwsza pigułka weszła gładko, natomiast druga... utknęła mi w przełyku.
- Grimmjow... - wycharczałam
Podbiegł do mnie i zastosował klasyczny chwyt Heimlicha. Grimmjow objął mnie w górnej części brzucha i ucisnął mocno. Nic. Powtórzył tę czynność jeszcze dwa razy, nim udało pozbyć mi się tej zasranej tabletki.
Oparłam się plecami o jego tors. Byłam wykończona. Niebieski przez cały czas mnie obejmował.
- Możesz mnie już puścić. - powiedziałam
Nie puścił.
- Grimmjow...
Odwróciłam się jakoś i spojrzałam mu w oczy. Były jakieś dziwne. Takie... puste. Nie było już w nich tych wesołych ogników.
- Mam ochotę na demolkę. - powiedział w końcu - Dlatego, proszę cię, Rei, wyjdź stąd.
Nawet nie poczekał aż się ruszę. Wypchnął mnie za drzwi, po czym zatrzasnął je.
- Grimmjow! - krzyknęłam. O dziwo kac przechodził. Co on mi dał za lek, że tak szybko zaczął działać?
Usłyszałam ( po raz któryś ) huk. Zupełnie jakby niebieski wyrzucił przez okno swoje łóżko.
- Kurwa! Jak ja mam jej to powiedzieć, Shawlong, co ? - wrzeszczał Szósty.
- Nie wiem, Grimmjow - sama. Ale mimo wszystko Rei powinna wiedzieć, co do niej czujesz.
- Zejdź mi z oczu, Koufang!
- Ale kto tu posprząta? - zapytał Shawlong.
- Sam się tym zajmę, a teraz wypieprzaj, zanim tobie też coś zrobię!
Dobiegł mnie trzask zamykanych drzwi. Super, po prostu super. Grimmjow się we mnie zakochał. Pięknie. Ale czemu mi tego nie powiedział? Przecież zrozumiałabym! No tak. Już wiem. Wstydził się. To dlatego...
Odeszłam szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.
Postanowiłam znów pójść do Harribel. Nawet nie musiałam pukać. Uprzedziła mnie, otwierając drzwi.
- Jak randka? - zapytała Apache.
- Lepiej... nie pytaj. - powiedziałam
- Czyli do czegoś doszło... - mruknęła Tier.
- Owszem, doszło, no ale co z tego?
- Podoba ci się. - powiedziała nagle Sun - Sun po chwili milczenia.
Doskonale wiedziałam o kogo jej chodzi.
- Nie... Tak... Może... - powiedziałam cicho - Nie wiem...
Naprawdę nie wiedziałam.

czwartek, 17 stycznia 2013

4.

Umysł podpowiadał mi, że walka się skończyła i obie strony ledwo wyszły żywe z tego pojedynku. Tak, ani ja ani Ulquiorra nie wygraliśmy. Cóż, może za bardzo starałam się go zniszczyć? No, bo przecież wiadomo, że im bardziej czegoś pragniemy, tym bardziej nam to nie wychodzi. Niestety ta walka wyglądała zupełnie inaczej. Czwarty był niewiarygodnie silny. Szanse na to, że Grimmjow wygra były bliskie zeru. Niebieski leżał na piachu w kałuży własnej krwi. Nie zrobiłam nic, by mu pomóc. Stałam tylko, obserwując, jak dostaje manto. I nagle wszystko się skończyło. Ulquiorra nie musiał zadawać ostatecznego ciosu, Grimm i tak był umierający. Czwarta Espada zaszczycił niebieskowłosego tylko jednym spojrzeniem, po czym odszedł w tylko sobie znanym kierunku. W tej chwili myślałam tylko o jednym - o martwym przyjacielu, który odszedł z tego świata przeze mnie, bo nie mogłam ruszyć dupy, by mu pomóc! I to właśnie wtedy usłyszałam jego jęk.
- Rei...
Momentalnie ocknęłam się na dźwięk mojego imienia. Ze wzrokiem utkwionym w konającym Grimmjole, szłam niczym automat. To wszystko trwało może z minutę, ale miałam wrażenie, że wieczność.
- Rei... - jęknął
Uklękłam przy nim, podpierając jego głowę na swoim kolanie. Serce mi pękało, widząc go umierającego.
- Grimm, wyjdziesz z tego... Obiecuję. Szayel poskłada cię do kupy... Nie umrzesz tu, rozumiesz? - powiedziałam cicho
Z ust wypłynęła mu stróżka krwi. Patrzył na mnie zamglonymi i bez wyrazu oczami.
- Rei... dla... dla mnie jest już za późno, ale... obiecaj mi, że... że będziesz żyć dalej, proszę... - wyszeptał - A poza... poza tym muszę ci coś powiedzieć, Rei... Kocham cię, dziewczyno, zawsze będę...
Dotknął szponiastą dłonią mojego policzka. Niestety, po chwili ręka Grimmjowa osunęła się ciężko na ziemię, on sam wydał ostatnie tchnienie i... umarł w moich ramionach. A ja się obudziłam z krzykiem.
- NIE, GRIMMJOW!!!
A więc to był tylko koszmar. Na szczęście. Zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Siedziałam na stole operacyjnym w laboratorium Szayela. Nawet nie wiedziałam, kto mnie tu przyniósł. Ciało miałam pokryte niezliczoną ilością bandaży.
- A więc już się obudziłaś. - usłyszałam znajomy głos - Długo to trwało.
W drzwiach stał nikt inny, tylko nasz szalony naukowiec i przyglądał mi się podejrzliwie.
- Jak długo byłam nieprzytomna? - zapytałam, odrywając przewody od kroplówek i tym podobnych rzeczy.
- Miesiąc. - odpowiedział krótko.
Miesiąc!? O cholera... To byłam aż tak pokiereszowana? Na to wyglądało. Ale żeby miesiąc?
 - Żaden z nas nie wiedział, czy z tego wyjdziesz. Musiałem ci przeszczepić parę narządów i kości. Do tego parę razy musiałem ci łamać piszczel, ponieważ źle i za szybko się zrastał.
- Szayel, powiedziałeś " żaden z nas ". Kogo miałeś na myśli? - powiedziałam, nie zwracając uwagi na słowa " przeszczep " i " łamanie kości ".
- No tak, przepraszam cię najmocniej, moja droga. Zaraz go zawołam.
Wyszedł z labo, a po chwili znów przyszedł, ale nie sam. Był z nim Grimmjow, cały i zdrowy.
- Zostawiam was samych. - powiedział Szayel - Aha, jeszcze jedno Rei. Powinnaś wiedzieć, że ten tutaj siedział dzień w dzień przy twoim łóżku.
Naukowiec wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Jak tylko zniknął, rzuciałam się Grimmjow' owi na szyję. Rany, co za spontaniczność!
- Grimmjow... żyjesz... Tak się cieszę, do diabła! - zawyłam - Nic ci nie jest. Cholera! Tak się cieszę.
Oderwałam się od niego i spuściłam głowę. Na podłogę kapały gorące łzy. Grimmjow stał tylko i nic nie mówił. Dopiero po paru minutach się odezwał.
- Rei... Czemu wyjesz? - zapytał - Przecież nic mi nie jest! Żyję!
- No, ale to był taki straszny sen. Taki prawdziwy... - mruknęłam
Prychnął tylko, po czym zaprowadził mnie na stół i usiedliśmy na nim.
- Co ci się sniło?
Opowiedziałam mu ten koszmar. Nic nie mówił, słuchał. W pewnym momencie, kiedy doszłam do jego wyznania, Grimmjow zacisnął swoje długie palce na ramie stołu z taką siłą, że się wygieła. Nagle zerwał się, podszedł do drzwi i powiedział coś, co zmroziło mi krew w żyłach.
- Będzie lepiej, jak nie będziemy się już przyjaźnić. To wyjście będzie lepsze dla nas obojga. Przepraszam, że pozwoliłem ci się do siebie zbliżyć.
Po tych słowach wyszedł nawet na mnie nie zerkając. Słyszałam tylko jego kroki na korytarzu.
- Grimmjow... - powiedziałam w pustkę.
Jeszcze tego samego dnia byłam wolna, w przenośni oczywiście. Wiedziałam, że nigdy nie wydostanę się z Hueco Mundo, bynajmniej nie żywa. Od razu pobiegłam do swojego pokoju. Nic mnie już nie obchodziło. Wszystko miałam w dupie. Nikt nigdy tak mnie nie zranił, jak niebieski. Nigdy.

***

Minęło parę niezłych miesięcy od walki Ulquiorry z NIM. Po tym, co się po niej wydarzyło wpadłam w depresję. Byłam niczym roślina. Wykonywałam tylko podstawowe czynności, chodziłam na treningi, a potem siedziałam przez wiele godzin w pokoju na kanapie, przytulając poduszkę i gapiąc się martwo w ścianę. Właśnie w tych chwilach pojawiały się wspomnienia dotyczące tych wszystkich wspaniałych chwil, które razem spędziliśmy. I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Nie odpowiedziałam. Znów pukanie.
- Rei, otwórz! Wiem, że tam jesteś! To ja, Harribel!
Nic.
- Otwórz do diabła, inaczej rozwalę drzwi i cię zabiję!
Zwlokłam się z kanapy i otworzyłam jej.
- Przyszłam porozmawiać. - powiedziała, wchodząc do mojej sypialni.
Nie przejęłam się tym. Nie obchodziło mnie nic.
- Aha. - mruknęłam
Usiadła na kanapie. Sun - Sun, Mila Rose i Apache stanęły obok niej. Sun - Sun patrzyła w dal znudzonym wzrokiem, jak zwykle z resztą, natomiast Mila Rose z jakimś nieodgadnionym smutkiem. Tak samo Harribel.
- Nie masz o niczym pojęcia, prawda? - zapytała Tier
- Niby o czym? - mruknęłam s
- O Grimmjole. - powiedziała Apache.
Miałam ich już dosyć.
- Jeżeli przyszłyście tu tylko po to, by mnie jeszcze bardziej zdołować, to możecie wyjść, tam są drzwi. - odparłam, wskazując drzwi.
- Więc nie wiesz, co on chce zrobić... Tak myślałam. - wymruczała Harribel.
Prychnęłam.
- Nic mnie to nie obchodzi.
Wtedy Apache podeszła do mnie wściekłym krokiem, po czym złapała za ramiona i potrząsnęła, wrzeszcząc:
- Jaka ty jesteś głupia! Jeszcze się nie domyśliłaś!? Przez ciebie postanowił się zabić! A to przez ciebie idiotko!
Zmroziło mnie. Grimmjow chce przeze mnie ze sobą skończyć... Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła, gdyby niebieskowłosy się zabił. Nawet jeżeli nie chciał mieć już ze mną nic wspólnego. Potrzebowałam go, ale czy on mnie? Raczej nie. Przecież mi to powiedział! Nie słuchałam kłótni Harribel z Apache. Myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Byłam przy Grimmjole.
- Gdzie...? - wydusiłam z siebie w końcu.
Wszystkie cztery spojrzały na mnie zdziwione.
- Co gdzie? - zapytała Mila Rose - O co ci chodzi, Rei?
Przełknęłam ślinę.
- Gdzie poszedł? - spojrzałam na nią ze strachem
- Do Otchłani. - odparła Harribel.
Ugięły się pode mną kolana. Patrząc w podłogę wyszeptałam:
- Nie... Tylko nie Otchłań...
- Może zdążymy go jeszcze z tego wyciągnąć. - powiedziała Tier - Wystarczy się tylko pospieszyć.
Czyli jeszcze nie wszystko stracone? Najwyraźniej nie. Oczywiście miałam niemałe pojęcie o miejscu, do którego się udał. Przecież przebywałam w Hueco Mundo już prawie osiem miesięcy! Pamiętałam jak dziś, kiedy zapytałam Grimmjowa co to jest ta Otchłań. Powiedział mi, że jest to jedna z nielicznych rzeczy, będąca w stanie zniszczyć Vasto Lorde. Udaje się tam osoba, która utraciła chęć do życia. A ja się go zapytałam:
- Ale chyba tam nie pójdziesz, prawda?
- Nie! No co ty, Rei! Po co mam się zabijać? - spojrzał na mnie uśmiechając się łobuzersko.
Nagle otrząsnęłam się z rozmyślań.
- No to chodźmy! - powiedziałam z życiem, co nie zdarzało mi się już od bardzo dawna.
Nie czekając na Harribel, wybiegłam z pokoju, próbując namierzyć Grimmjowa. Jego aura leciutko pulsowała, ale mimo to jeszcze żył. Jeszcze. Niestety nie wiedziałam, jak długo pociągnie. Nikt mnie nie zatrzymywał, gdy biegłam. Słyszałam za mną tylko tupot stóp Trójki. Po niedługim czasie biegłam przez pustynię Hueco Mundo. Biegłam i biegłam, a do celu wciąż było daleko.
- Grimmjow... wytrzymaj, proszę... - wydyszałam
 " Użyj Sonido, Rei. Przecież potrafisz "
Od kiedy była taka miła? Przez ten czas w ogóle się nie kontaktowała, a teraz co? Troszczy się o Grimm'a? Naprawdę, Hachiro, zaskoczyłaś mnie. Jak powiedziała tak zrobiłam. Po sekundzie pędziłam już niczym strzała. Nawet podczas treningów nie byłam taka szybka. Z miłym zaskoczeniem odkryłam, że Harribel nie może mnie dogonić. W oddali zobaczyłam fioletowoczerwone chmury, do których strzelały bordowe pioruny. Może to dziwne, ale naprawdę tak było. To właśnie tam znajdowała się Otchłań. I to tam wybrał się Grimmjow, by ze sobą skończyć. Grimmjow, wytrzymaj, proszę, błagałam w myślach, biegnąc w kierunku miejsca zagłady. Wkrótce, po nie wiem jak długim czasie dotarłam tam. Szósty zbliżał się powolnym krokiem do krawędzi krateru. W końcu zatrzymał się na samym jego krańcu, pochylił się i runął w czarną, bezdenną przepaść. Całe szczęście, w ostatniej chwili załapałam go za rękę i wyciągnęłam ostatkiem sił. Czułam się podle, a to za sprawą destrukcyjnej mocy Otchłani. Wysysała ze mnie energię duchową niczym wampir, pijący krew swojej ofiary, by pozbawić ją życia. Byłam przytomna, czego nie mogłam powiedzieć o Grimmjole. Zawlokłam go za skały i przytuliłam. Głaskałam niebieskowłosego po głowie i mówiłam mu cicho do ucha:
- Grimmi, co ci strzeliło do głowy...?
Drgnął lekko, gdy usłyszał moje słowa. Cieszyłam się, jak cholera. Żył i tylko to się dla mnie liczyło. Harribel i jej Fraccion stały w pobliżu i przyglądały się nam. Też były osłabione. Nie dziwię się im, przecież ja też się nie najlepiej czułam. Rozmawiały między sobą. Nie słyszałam o czym mówiły.
- Ona go kocha. - stwierdziła Apache - Na bank.
- Co? - zapytała nieprzytomnie Sun - Sun.
- Rei. Kocha. Grimmjowa. - odparła powoli czarnowłosa - Tylko jeszcze o tym nie wie i nie może sama przed sobą tego przyznać.
Grimmjow otworzył powili oczy i uśmiechnął się słabo. Moje łzy spadały na jego bladą twarz, ale to były łzy szczęścia.
- Rei, co ty tu robisz, do cholery...? - zapytał cicho niebieski. - I przestań mnie przytulać, do cholery.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem, które nie trwało jednak długo. Po chwili byłam oburzona.
- To tak się odpłacasz za to, że uratowałam ci życie? - zapytałam piskliwym głosem - W takim razie niepotrzebnie się fatygowałam i przebiegłam pół Hueco Mundo, tylko po to by ratować twoją żałosną skórę!
Chciałam odejść, zostawić go, ale złapał mnie za rękę.
- Nie zostawiaj mnie... - powiedział cicho z miną zbitego psa.
Na ten widok zmiękło mi serce. Mimo tego, że miałam silny charakter i wolę to nie miałam jednak serca z kamienia i pewne sytuacje doprowadzały mnie do wzruszenia. Usiadłam przy nim. Grimmjow cały czas patrzył mi w oczy, przez co się dziwnie poczułam. Musiał się we mnie tak wpatrywać?
- Grimmjow... - zaczęłam
- Co, Rei?
- Nie patrz tak na mnie, ok? Robi się niezręcznie...
Znów to spojrzenie. Oszaleję zaraz! Albo mu przywalę.
- Jak? Przecież...
- Tak jak teraz, Grimmjow. Proszę, przestań. - przerwałam mu.
Odwrócił wzrok. I wtedy ni stąd ni zowąd zjawiła się Apache. Chyba odzyskała już siły, bo znów zaczęła się na mnie drzeć.
- Długo jeszcze będziesz tu siedzieć i się z nim ślinić!? Zimno się robi!
Niebieskowłosy poderwał się gwałtownie. Po jego reakcji domyśliłam się, że pragnął się na nią rzucić z mieczem. Położyłam mu delikatnie dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nie, Grimm, ona przyszła tu ze mną. - powiedziałam
Spojrzał na nią spode łba.
- Nie powinno cię interesować to, co robimy, Apache! - warknął - To nie jest twoja sprawa!
Wzruszyła tylko ramionami i odeszła. Uśmiechnęłam się ciepło do Szóstki. I może dlatego, że znów na niego zerknęłam, powtórnie się rozpłakałam. Na pewno niebieski uzna mnie za mięczaka. Czemu się rozryczałam?
- Na litość boską, Rei! - powiedział Grimmjow - Przestań się mazać! Dobrze wiesz, że tego nie znoszę.
- Prze... przepraszam... - zawyłam - Grimmjooww...
Nagle znalazłam się w silnym uścisku jego ramion. Oparł brodę na czubku mojej głowy, a ja wsłuchiwałam się w szybkie i mocne bicie jego serca.
- Przepraszam, Rei... Nie powinienem był cię tak traktować. Zachowywałem się jak kretyn. Ba, ja nim jestem! Dlatego zrozumiem, jeżeli nie będziesz... A teraz, proszę, uspokój się.
- Grimmjow... Nigdy... nie mów takich rzeczy, dobrze? Nie chcę tego słuchać. To, co się stało, to już się nie odstanie. Nie możesz zmienić przeszłości.
- Masz rację, Rei. - powiedział - A teraz wracajmy do domu.
Idąc do Las Noches po raz pierwszy od wielu miesięcy byłam szczęśliwa i nie bałam się już o przyszłość.


_______________________________


Trochę zmieniłam koncepcję, ale tylko o jeden rozdział. Nic nie odczujecie. Zrobiłam to, bo po prostu nie miałam na niego pomysłu. Chciałam w nim opisać walkę Rei z Ulquiorrą, ale stwierdziłam, że skoro nie umiem opisywać walk, to sobie daruję, więc wyszło tak jak jest. Gdybym wcieliła w życie mój wcześniejszy pomysł na 4. rozdział zanudzilibyście się na śmierć, mówię wam. Nie wiem kiedy będzie piąty. Nawet nie mam zarysu pomysłu na niego, wiem tylko, że może będzie pod koniec stycznia lub w lutym. Na pewno coś wymyślę. ;) Nie wiem, co jeszcze napisać, więc Sayonara!
PS Rozdział wyszedł trochę krótki. Sorki za to. Mózg mi się wyłączył podczas pisania go.
Miki zatracone-dusze