Oxygen Cherry

czwartek, 17 stycznia 2013

4.

Umysł podpowiadał mi, że walka się skończyła i obie strony ledwo wyszły żywe z tego pojedynku. Tak, ani ja ani Ulquiorra nie wygraliśmy. Cóż, może za bardzo starałam się go zniszczyć? No, bo przecież wiadomo, że im bardziej czegoś pragniemy, tym bardziej nam to nie wychodzi. Niestety ta walka wyglądała zupełnie inaczej. Czwarty był niewiarygodnie silny. Szanse na to, że Grimmjow wygra były bliskie zeru. Niebieski leżał na piachu w kałuży własnej krwi. Nie zrobiłam nic, by mu pomóc. Stałam tylko, obserwując, jak dostaje manto. I nagle wszystko się skończyło. Ulquiorra nie musiał zadawać ostatecznego ciosu, Grimm i tak był umierający. Czwarta Espada zaszczycił niebieskowłosego tylko jednym spojrzeniem, po czym odszedł w tylko sobie znanym kierunku. W tej chwili myślałam tylko o jednym - o martwym przyjacielu, który odszedł z tego świata przeze mnie, bo nie mogłam ruszyć dupy, by mu pomóc! I to właśnie wtedy usłyszałam jego jęk.
- Rei...
Momentalnie ocknęłam się na dźwięk mojego imienia. Ze wzrokiem utkwionym w konającym Grimmjole, szłam niczym automat. To wszystko trwało może z minutę, ale miałam wrażenie, że wieczność.
- Rei... - jęknął
Uklękłam przy nim, podpierając jego głowę na swoim kolanie. Serce mi pękało, widząc go umierającego.
- Grimm, wyjdziesz z tego... Obiecuję. Szayel poskłada cię do kupy... Nie umrzesz tu, rozumiesz? - powiedziałam cicho
Z ust wypłynęła mu stróżka krwi. Patrzył na mnie zamglonymi i bez wyrazu oczami.
- Rei... dla... dla mnie jest już za późno, ale... obiecaj mi, że... że będziesz żyć dalej, proszę... - wyszeptał - A poza... poza tym muszę ci coś powiedzieć, Rei... Kocham cię, dziewczyno, zawsze będę...
Dotknął szponiastą dłonią mojego policzka. Niestety, po chwili ręka Grimmjowa osunęła się ciężko na ziemię, on sam wydał ostatnie tchnienie i... umarł w moich ramionach. A ja się obudziłam z krzykiem.
- NIE, GRIMMJOW!!!
A więc to był tylko koszmar. Na szczęście. Zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Siedziałam na stole operacyjnym w laboratorium Szayela. Nawet nie wiedziałam, kto mnie tu przyniósł. Ciało miałam pokryte niezliczoną ilością bandaży.
- A więc już się obudziłaś. - usłyszałam znajomy głos - Długo to trwało.
W drzwiach stał nikt inny, tylko nasz szalony naukowiec i przyglądał mi się podejrzliwie.
- Jak długo byłam nieprzytomna? - zapytałam, odrywając przewody od kroplówek i tym podobnych rzeczy.
- Miesiąc. - odpowiedział krótko.
Miesiąc!? O cholera... To byłam aż tak pokiereszowana? Na to wyglądało. Ale żeby miesiąc?
 - Żaden z nas nie wiedział, czy z tego wyjdziesz. Musiałem ci przeszczepić parę narządów i kości. Do tego parę razy musiałem ci łamać piszczel, ponieważ źle i za szybko się zrastał.
- Szayel, powiedziałeś " żaden z nas ". Kogo miałeś na myśli? - powiedziałam, nie zwracając uwagi na słowa " przeszczep " i " łamanie kości ".
- No tak, przepraszam cię najmocniej, moja droga. Zaraz go zawołam.
Wyszedł z labo, a po chwili znów przyszedł, ale nie sam. Był z nim Grimmjow, cały i zdrowy.
- Zostawiam was samych. - powiedział Szayel - Aha, jeszcze jedno Rei. Powinnaś wiedzieć, że ten tutaj siedział dzień w dzień przy twoim łóżku.
Naukowiec wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Jak tylko zniknął, rzuciałam się Grimmjow' owi na szyję. Rany, co za spontaniczność!
- Grimmjow... żyjesz... Tak się cieszę, do diabła! - zawyłam - Nic ci nie jest. Cholera! Tak się cieszę.
Oderwałam się od niego i spuściłam głowę. Na podłogę kapały gorące łzy. Grimmjow stał tylko i nic nie mówił. Dopiero po paru minutach się odezwał.
- Rei... Czemu wyjesz? - zapytał - Przecież nic mi nie jest! Żyję!
- No, ale to był taki straszny sen. Taki prawdziwy... - mruknęłam
Prychnął tylko, po czym zaprowadził mnie na stół i usiedliśmy na nim.
- Co ci się sniło?
Opowiedziałam mu ten koszmar. Nic nie mówił, słuchał. W pewnym momencie, kiedy doszłam do jego wyznania, Grimmjow zacisnął swoje długie palce na ramie stołu z taką siłą, że się wygieła. Nagle zerwał się, podszedł do drzwi i powiedział coś, co zmroziło mi krew w żyłach.
- Będzie lepiej, jak nie będziemy się już przyjaźnić. To wyjście będzie lepsze dla nas obojga. Przepraszam, że pozwoliłem ci się do siebie zbliżyć.
Po tych słowach wyszedł nawet na mnie nie zerkając. Słyszałam tylko jego kroki na korytarzu.
- Grimmjow... - powiedziałam w pustkę.
Jeszcze tego samego dnia byłam wolna, w przenośni oczywiście. Wiedziałam, że nigdy nie wydostanę się z Hueco Mundo, bynajmniej nie żywa. Od razu pobiegłam do swojego pokoju. Nic mnie już nie obchodziło. Wszystko miałam w dupie. Nikt nigdy tak mnie nie zranił, jak niebieski. Nigdy.

***

Minęło parę niezłych miesięcy od walki Ulquiorry z NIM. Po tym, co się po niej wydarzyło wpadłam w depresję. Byłam niczym roślina. Wykonywałam tylko podstawowe czynności, chodziłam na treningi, a potem siedziałam przez wiele godzin w pokoju na kanapie, przytulając poduszkę i gapiąc się martwo w ścianę. Właśnie w tych chwilach pojawiały się wspomnienia dotyczące tych wszystkich wspaniałych chwil, które razem spędziliśmy. I wtedy usłyszałam pukanie do drzwi. Nie odpowiedziałam. Znów pukanie.
- Rei, otwórz! Wiem, że tam jesteś! To ja, Harribel!
Nic.
- Otwórz do diabła, inaczej rozwalę drzwi i cię zabiję!
Zwlokłam się z kanapy i otworzyłam jej.
- Przyszłam porozmawiać. - powiedziała, wchodząc do mojej sypialni.
Nie przejęłam się tym. Nie obchodziło mnie nic.
- Aha. - mruknęłam
Usiadła na kanapie. Sun - Sun, Mila Rose i Apache stanęły obok niej. Sun - Sun patrzyła w dal znudzonym wzrokiem, jak zwykle z resztą, natomiast Mila Rose z jakimś nieodgadnionym smutkiem. Tak samo Harribel.
- Nie masz o niczym pojęcia, prawda? - zapytała Tier
- Niby o czym? - mruknęłam s
- O Grimmjole. - powiedziała Apache.
Miałam ich już dosyć.
- Jeżeli przyszłyście tu tylko po to, by mnie jeszcze bardziej zdołować, to możecie wyjść, tam są drzwi. - odparłam, wskazując drzwi.
- Więc nie wiesz, co on chce zrobić... Tak myślałam. - wymruczała Harribel.
Prychnęłam.
- Nic mnie to nie obchodzi.
Wtedy Apache podeszła do mnie wściekłym krokiem, po czym złapała za ramiona i potrząsnęła, wrzeszcząc:
- Jaka ty jesteś głupia! Jeszcze się nie domyśliłaś!? Przez ciebie postanowił się zabić! A to przez ciebie idiotko!
Zmroziło mnie. Grimmjow chce przeze mnie ze sobą skończyć... Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła, gdyby niebieskowłosy się zabił. Nawet jeżeli nie chciał mieć już ze mną nic wspólnego. Potrzebowałam go, ale czy on mnie? Raczej nie. Przecież mi to powiedział! Nie słuchałam kłótni Harribel z Apache. Myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Byłam przy Grimmjole.
- Gdzie...? - wydusiłam z siebie w końcu.
Wszystkie cztery spojrzały na mnie zdziwione.
- Co gdzie? - zapytała Mila Rose - O co ci chodzi, Rei?
Przełknęłam ślinę.
- Gdzie poszedł? - spojrzałam na nią ze strachem
- Do Otchłani. - odparła Harribel.
Ugięły się pode mną kolana. Patrząc w podłogę wyszeptałam:
- Nie... Tylko nie Otchłań...
- Może zdążymy go jeszcze z tego wyciągnąć. - powiedziała Tier - Wystarczy się tylko pospieszyć.
Czyli jeszcze nie wszystko stracone? Najwyraźniej nie. Oczywiście miałam niemałe pojęcie o miejscu, do którego się udał. Przecież przebywałam w Hueco Mundo już prawie osiem miesięcy! Pamiętałam jak dziś, kiedy zapytałam Grimmjowa co to jest ta Otchłań. Powiedział mi, że jest to jedna z nielicznych rzeczy, będąca w stanie zniszczyć Vasto Lorde. Udaje się tam osoba, która utraciła chęć do życia. A ja się go zapytałam:
- Ale chyba tam nie pójdziesz, prawda?
- Nie! No co ty, Rei! Po co mam się zabijać? - spojrzał na mnie uśmiechając się łobuzersko.
Nagle otrząsnęłam się z rozmyślań.
- No to chodźmy! - powiedziałam z życiem, co nie zdarzało mi się już od bardzo dawna.
Nie czekając na Harribel, wybiegłam z pokoju, próbując namierzyć Grimmjowa. Jego aura leciutko pulsowała, ale mimo to jeszcze żył. Jeszcze. Niestety nie wiedziałam, jak długo pociągnie. Nikt mnie nie zatrzymywał, gdy biegłam. Słyszałam za mną tylko tupot stóp Trójki. Po niedługim czasie biegłam przez pustynię Hueco Mundo. Biegłam i biegłam, a do celu wciąż było daleko.
- Grimmjow... wytrzymaj, proszę... - wydyszałam
 " Użyj Sonido, Rei. Przecież potrafisz "
Od kiedy była taka miła? Przez ten czas w ogóle się nie kontaktowała, a teraz co? Troszczy się o Grimm'a? Naprawdę, Hachiro, zaskoczyłaś mnie. Jak powiedziała tak zrobiłam. Po sekundzie pędziłam już niczym strzała. Nawet podczas treningów nie byłam taka szybka. Z miłym zaskoczeniem odkryłam, że Harribel nie może mnie dogonić. W oddali zobaczyłam fioletowoczerwone chmury, do których strzelały bordowe pioruny. Może to dziwne, ale naprawdę tak było. To właśnie tam znajdowała się Otchłań. I to tam wybrał się Grimmjow, by ze sobą skończyć. Grimmjow, wytrzymaj, proszę, błagałam w myślach, biegnąc w kierunku miejsca zagłady. Wkrótce, po nie wiem jak długim czasie dotarłam tam. Szósty zbliżał się powolnym krokiem do krawędzi krateru. W końcu zatrzymał się na samym jego krańcu, pochylił się i runął w czarną, bezdenną przepaść. Całe szczęście, w ostatniej chwili załapałam go za rękę i wyciągnęłam ostatkiem sił. Czułam się podle, a to za sprawą destrukcyjnej mocy Otchłani. Wysysała ze mnie energię duchową niczym wampir, pijący krew swojej ofiary, by pozbawić ją życia. Byłam przytomna, czego nie mogłam powiedzieć o Grimmjole. Zawlokłam go za skały i przytuliłam. Głaskałam niebieskowłosego po głowie i mówiłam mu cicho do ucha:
- Grimmi, co ci strzeliło do głowy...?
Drgnął lekko, gdy usłyszał moje słowa. Cieszyłam się, jak cholera. Żył i tylko to się dla mnie liczyło. Harribel i jej Fraccion stały w pobliżu i przyglądały się nam. Też były osłabione. Nie dziwię się im, przecież ja też się nie najlepiej czułam. Rozmawiały między sobą. Nie słyszałam o czym mówiły.
- Ona go kocha. - stwierdziła Apache - Na bank.
- Co? - zapytała nieprzytomnie Sun - Sun.
- Rei. Kocha. Grimmjowa. - odparła powoli czarnowłosa - Tylko jeszcze o tym nie wie i nie może sama przed sobą tego przyznać.
Grimmjow otworzył powili oczy i uśmiechnął się słabo. Moje łzy spadały na jego bladą twarz, ale to były łzy szczęścia.
- Rei, co ty tu robisz, do cholery...? - zapytał cicho niebieski. - I przestań mnie przytulać, do cholery.
Spojrzałam na niego z zaskoczeniem, które nie trwało jednak długo. Po chwili byłam oburzona.
- To tak się odpłacasz za to, że uratowałam ci życie? - zapytałam piskliwym głosem - W takim razie niepotrzebnie się fatygowałam i przebiegłam pół Hueco Mundo, tylko po to by ratować twoją żałosną skórę!
Chciałam odejść, zostawić go, ale złapał mnie za rękę.
- Nie zostawiaj mnie... - powiedział cicho z miną zbitego psa.
Na ten widok zmiękło mi serce. Mimo tego, że miałam silny charakter i wolę to nie miałam jednak serca z kamienia i pewne sytuacje doprowadzały mnie do wzruszenia. Usiadłam przy nim. Grimmjow cały czas patrzył mi w oczy, przez co się dziwnie poczułam. Musiał się we mnie tak wpatrywać?
- Grimmjow... - zaczęłam
- Co, Rei?
- Nie patrz tak na mnie, ok? Robi się niezręcznie...
Znów to spojrzenie. Oszaleję zaraz! Albo mu przywalę.
- Jak? Przecież...
- Tak jak teraz, Grimmjow. Proszę, przestań. - przerwałam mu.
Odwrócił wzrok. I wtedy ni stąd ni zowąd zjawiła się Apache. Chyba odzyskała już siły, bo znów zaczęła się na mnie drzeć.
- Długo jeszcze będziesz tu siedzieć i się z nim ślinić!? Zimno się robi!
Niebieskowłosy poderwał się gwałtownie. Po jego reakcji domyśliłam się, że pragnął się na nią rzucić z mieczem. Położyłam mu delikatnie dłoń na ramieniu. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nie, Grimm, ona przyszła tu ze mną. - powiedziałam
Spojrzał na nią spode łba.
- Nie powinno cię interesować to, co robimy, Apache! - warknął - To nie jest twoja sprawa!
Wzruszyła tylko ramionami i odeszła. Uśmiechnęłam się ciepło do Szóstki. I może dlatego, że znów na niego zerknęłam, powtórnie się rozpłakałam. Na pewno niebieski uzna mnie za mięczaka. Czemu się rozryczałam?
- Na litość boską, Rei! - powiedział Grimmjow - Przestań się mazać! Dobrze wiesz, że tego nie znoszę.
- Prze... przepraszam... - zawyłam - Grimmjooww...
Nagle znalazłam się w silnym uścisku jego ramion. Oparł brodę na czubku mojej głowy, a ja wsłuchiwałam się w szybkie i mocne bicie jego serca.
- Przepraszam, Rei... Nie powinienem był cię tak traktować. Zachowywałem się jak kretyn. Ba, ja nim jestem! Dlatego zrozumiem, jeżeli nie będziesz... A teraz, proszę, uspokój się.
- Grimmjow... Nigdy... nie mów takich rzeczy, dobrze? Nie chcę tego słuchać. To, co się stało, to już się nie odstanie. Nie możesz zmienić przeszłości.
- Masz rację, Rei. - powiedział - A teraz wracajmy do domu.
Idąc do Las Noches po raz pierwszy od wielu miesięcy byłam szczęśliwa i nie bałam się już o przyszłość.


_______________________________


Trochę zmieniłam koncepcję, ale tylko o jeden rozdział. Nic nie odczujecie. Zrobiłam to, bo po prostu nie miałam na niego pomysłu. Chciałam w nim opisać walkę Rei z Ulquiorrą, ale stwierdziłam, że skoro nie umiem opisywać walk, to sobie daruję, więc wyszło tak jak jest. Gdybym wcieliła w życie mój wcześniejszy pomysł na 4. rozdział zanudzilibyście się na śmierć, mówię wam. Nie wiem kiedy będzie piąty. Nawet nie mam zarysu pomysłu na niego, wiem tylko, że może będzie pod koniec stycznia lub w lutym. Na pewno coś wymyślę. ;) Nie wiem, co jeszcze napisać, więc Sayonara!
PS Rozdział wyszedł trochę krótki. Sorki za to. Mózg mi się wyłączył podczas pisania go.
Miki zatracone-dusze