Kakashi Hatake. Jeśli nas zauważy, to będzie
koniec, pomyślałam, wpatrując się w wysokiego, szarowłosego mężczyznę idącego w
naszym kierunku. Co robić? Co robić? Z każdą chwilą byłam coraz bardziej
przerażona. Co mam mu powiedzieć? Że zostałam porwana przez wielkoluda o
niebieskich włosach, który stał obok mnie i którego trzymałam za rękę jakby
nigdy nic?
To wszystko było tak pochrzanione, że nie
wiedziałam już, co myśleć. Miałam ochotę uciec od tych wszystkich problemów i
zaszyć się w jakimś ciemnym miejscu, gdzie nikt mnie nie znajdzie. Myśląc nad
tym wszystkim, nie słyszałam nawoływania mojego ukochanego.
- Rei! Do
cholery, Rei! Odpowiedz mi! – wrzeszczał i złapał mnie za ramiona.
Widziałam, że Hatake jest coraz bliżej. Nie,
to się naprawdę źle skończy…
Grimmjow zauważył, że nie zwracam na niego
uwagi, dlatego przyciągnął mnie do siebie i wpił w moje usta. Oprzytomniałam
dopiero przez ten brutalny pocałunek.
- Grimmjow,
spadamy stąd, już – syknęłam, w jednej ręce trzymając reklamówkę, zaś drugą
chwyciłam Arrancara pod ramię. Zamierzałam zaciągnąć go w jakąś ustronną
uliczkę, nim Hatake nas dopadnie. Niestety, nie udało mi się to, ponieważ
Kakashi rozpoznał mnie.
- Rei! –
krzyknął, biegnąc w naszą stronę – Dzięki bogom, wróciłaś!
O nie… nie… Zaraz się zacznie stara śpiewka.
- Musiał mnie
pan z kimś pomylić a teraz przepraszam, ale mamy coś do załatwienia… -
próbowałam się wymknąć, ale Hatake położył mi swoją ciężką dłoń na ramieniu. Nie
musiałam patrzeć na mojego ukochanego, aby wiedzieć, że cały się napiął, gdy to
zobaczył.
- Martwiłem się
o ciebie – powiedział Kakashi, robiąc minę zbitego psa. Uniosłam brwi. Ten
człowiek czepiał się mnie o wszystko przez ostatnie pięć lat, a teraz udawał,
że się o mnie martwi?! Nie, to chyba był jakiś kiepski żart. No bo co innego?
Nie wytrzymałam, musiałam się odezwać.
- Teraz to się
o mnie martwisz?! – wrzasnęłam. Ludzie patrzyli na mnie, jakbym postradała
rozum, ale nie dbałam o to, bo po co? Kakashi spojrzał na mnie ze skruchą, ja
natomiast z chęcią mordu. Nagle poczułam na swojej talii dłoń Grimmjow’a, który
mnie objął.
- Wiem, że
popełniłem błąd, tak ciebie traktując, Rei… - tu Hatake spuścił wzrok – Dopiero
niedawno to do mnie dotarło, dlatego też chciałem cię przeprosić za to, co
mówiłem przez te wszystkie lata…
Chciało mi się śmiać, naprawdę. Głównie
dlatego, że nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Kakashi Hatake żałował swoich
słów. Chyba świat się kończył.
- A co cię
skłoniło do przeprosin, co? – zapytałam, unosząc prawą brew.
Mężczyzna zarumienił się lekko, ale chwilę
później jego twarz znów stała się poważna.
- Nie będę
mówił o takich rzeczach przy nim – skinął głową ku Arrancarowi.
Zacisnęłam zęby.
- On jest ze
mną, jakbyś nie zauważył, a teraz mów albo spadaj – warknęłam. Dłoń Grimmjow’a
mocniej zacisnęła się na mojej talii. Wiedziałam, że długo nie wytrzyma i
wkrótce wybuchnie.
Hatake westchnął, wyłamując sobie palce ze
stawów. Denerwowałam się coraz bardziej. Mój były sensei zamierzał mi
powiedzieć prawdę czy jednak nie?
- Gadaj, bo nie
mam czasu – ponagliłam go. Spojrzałam na dłonie mężczyzny. Na serdecznym palcu
prawej ręki widoczna była złota obrączka. Ożenił się. Coś takiego, nigdy bym
się tego po nim nie spodziewała.
- Rei, muszę
powiedzieć ci o jednej ważnej rzeczy – zaczął – Otóż… wkrótce zostanę ojcem.
Że co? Kakashi
będzie miał dziecko? Poczułam, jak całe napięcie i zdenerwowanie powoli ze mnie
schodzi. Zastąpiło je coś w rodzaju… szczęścia. Tak, to chyba było szczęście. Naprawdę
się cieszyłam, że Kakashi się wreszcie ustatkował. Poniekąd byłam nawet z niego
dumna. I to jak diabli. Przez to wszystko nie wiedziałam, co powiedzieć.
- Ja… ja… ja
się nie spodziewałam… Zatkało mnie… No ale gratuluję! – wydukałam.
Kakashi uśmiechnął się niemrawo. Może źle go
oceniałam? Chyba naprawdę byłam dla niego zbyt okrutna. Dlatego musiałam go
przeprosić, choćby nie wiem co.
- Ja też cię
muszę przeprosić, Kakashi. Zachowywałam się jak idiotka – powiedziałam,
uśmiechając się delikatnie.
Mężczyzna machnął ręką.
- Oj tam. Było,
minęło – odparł – Ale na mnie już czas, a poza tym nie chcę wam przeszkadzać –
po tych słowach zniknął w kłębie dymu, a ja i Grimmjow zostaliśmy sami.
Westchnęłam cicho. Nigdy bym nie pomyślała,
że będę przepraszać swojego dawnego wroga. Nagle poczułam, że unoszę się w
powietrzu. Wiedziałam, że to Grimmjow. Podniósł mnie tak wysoko po to, by znów
mnie pocałować. Spojrzałam mu w oczy. Patrzył na mnie z pożądaniem, głodem i
czymś jeszcze, ale nie potrafiłam tego zidentyfikować. Faceci są porąbani, w
ogóle nie można ich rozgryźć.
- Grimmjow… -
zdołałam wypowiedzieć tylko imię Arrancara, ponieważ on znów mnie pocałował. Nie
mogłam złapać oddechu. Nie pamiętałam, żeby kiedykolwiek całował mnie tak
zachłannie. Pod wpływem emocji chciałam opleść Grimmjow’a nogami w pasie, ale
on przesunął mnie w jakiś sposób na swoje plecy. Gdy przytrzymałam się go, by
nie upaść, zaczął biec, śmiejąc się. Przyspieszał coraz bardziej, a ja byłam
wystraszona jak nigdy dotąd.
- Zwolnij! –
krzyknęłam – Zabijesz nas, kretynie!
Grimmjow zaśmiał się ochryple i powiedział na
tyle głośno, bym usłyszała mimo świstu wiatru:
- Też cię
kocham, moja mała złośnico! – odwrócił na moment głowę, by posłać mi swój
firmowy uśmiech.
- Nie jestem
mała, to ty jesteś za wysoki! – odpowiedziałam, po czym pochyliłam się i
pocałowałam Arrancara w miejsce za prawym uchem. Grimmjow się zaśmiał, ale nie
biegł już tak szybko.
Nawet się nie zorientowałam, kiedy stanęliśmy
przed domem, a mój kot nie powitał nas pełnym pogardy sykiem. Grimmjow zdjął
mnie ze swoich pleców i nie zwracając uwagi na zwierzę, weszliśmy do domu.
~*~
Przy pomocy Grimmjow’a dość szybko uporałam
się ze sprzątaniem domu, lecz za oknem było już ciemno, dlatego uznałam, że
trawnik skoszę następnego dnia. Poza tym byłam potwornie zmęczona, chciałam się
jak najszybciej położyć. Jęcząc, powlokłam się na górę i weszłam do mojego pokoju.
Duże, dwuosobowe łóżko stało centralnie pod oknem. Równie ogromna szafa narożna
stała w kącie po drugiej stronie pokoju. Pod bosymi stopami czułam puszysty
dywan w kolorze dojrzałej śliwki. Na ścianie po mojej lewej wisiały zdjęcie
mojej byłej drużyny. Patrząc na nie, nie miałam zbytnio uradowanej miny. Żaden
z moich towarzyszy już nie żył. Zostali zabici przez Hachiro, mojego drogiego
demona, którego uwielbiałam głównie za to, że zniszczył mi życie.
Usiadłam ciężko na łóżku i przetarłam oczy
dłońmi. Powieki same mi się zamykały, czułam, że zaraz odpłynę. Ziewnęłam
przeciągle, a potem położyłam się. Tak bardzo chciało mi się spać… Przekręciłam
się na bok, po czym wtuliłam twarz w poduszkę. Pragnęłam jak najszybciej
zasnąć. Gdy byłam już jedną nogą w świecie snów, do sypialni wszedł Grimmjow. Arrancar
zauważył, że jestem nieprzytomna, ale i tak musiał mi przeszkodzić.
- Rei, nie śpij
jeszcze – powiedział, siadając na skraju łóżka i dotykając moich pleców.
- Hm…? –
zapytałam nieprzytomnie, przekręcając się na drugi bok – Co się stało, Grimmi?
- Musimy
porozmawiać – odparł nadzwyczaj poważnie. Leniwie otworzyłam oczy. Arrancar nie
uśmiechał się do mnie, ale i tak próbowałam się do niego przytulić. Niebieskowłosy
odsunął mnie jednak od siebie na wyciągnięcie ręki. Coś ewidentnie było nie
tak.
- O czym chcesz
rozmawiać o tak późnej godzinie, Grimmjow? – spytałam, unosząc się na łokciu –
Jeżeli to coś ważnego, mów, jeśli nie, poczekajmy do rana, teraz chce mi się
spać.
Arrancar zmrużył oczy. Patrzył na mnie jakoś
dziwnie. Był wściekły, ale na co?
- Zapytam
prosto z mostu – mruknął – Kim był ten facet, z którym rozmawiałaś na ulicy?
Momentalnie oprzytomniałam, po chwili
zaczęłam się śmiać. W dodatku tak głośno, że zaczęły płynąć mi łzy z oczu. Grimmjow
spojrzał na mnie oniemiały.
- O rany…
Musisz mnie tak, głuptasie, rozśmieszać? – otarłam łzy wierzchem dłoni.
- Przecież
zadałem ci normalne pytanie! Co w nim takiego zabawnego? – burknął. Ja znów się
do niego przysunęłam, ale tym razem nie odtrącił mnie. Po prostu nic nie
zrobił.
- Z Kakashim
nie łączy ani nie łączyło żadne uczucie, Grimmi. On był moim sensei – powiedziałam
– Nigdy bym cię nie zdradziła!
Posłał mi pełne wątpliwości spojrzenie.
Widocznie nie wiedział, czy może mi ufać.
- Naprawdę? –
zapytał niewinnie. Jego oczy były takie smutne, pełne bólu, cierpinia… Nie
mogłam na to patrzeć. Poczułam, że serce zaczyna mi topnieć, by po chwili
spłynąć do stóp, co nie było dziwne, biorąc pod uwagę to, że Grimmjow bez
przerwy zaskakiwał mnie swoją skrywaną łagodnością.
- Grimmjow… -
poczochrałam mu włosy, a on uśmiechnął się – Wiesz przecież, że cię kocham. Tylko
ciebie.
Przytuliłam się
do niego. Wdychałam zapach Arrancara. Po chwili Grimmjow objął mnie z całych
sił. Wiedziałam już, że kryzys został zażegnany. Wtuliłam się w Grimmjow’a i po
chwili zasnęłam.
~*~
Nie spałam zbyt długo, a to za sprawą pewnego
przeczucia. Otworzyłam oczy. Ciemność była nieprzenikniona. Ale to nie ona
spowodowała, że się obudziłam. Coś było nie tak. Znowu. Czy będę miała
kiedykolwiek spokój? Raczej nie. A bynajmniej nie zanosiło się na to.
Bezszelestnie zwlokłam się z łóżka. Nie
chciałam budzić Grimmjow’a. Podeszłam do okna. Na podwórku przed domem stał
jakiś mężczyzna. Wystraszyłam się, by myślałam, że to Lizen po nas przyszedł,
ale to był tylko policjant z Konoha. Pojęłam, że nie był sam. Gdzieś w pobliżu
byli jego towarzysze. Pytanie tylko, gdzie? W tym samym momencie usłyszałam
donośny huk. Odezwał się Ozzy:
~ Uciekaj, Rei! Przyszli po ciebie! – poinformował mnie.
- Nie zostawię Grimmjow’a! – odparłam, ale kot mi nie odpowiedział, bo
prawdopodobnie gdzieś zwiał.
Podbiegłam do łóżka i zaczęłam potrząsać
Arrancarem. Nie reagował. Pewnie był pod wpływem genjutsu. Ułożyłam palce w
znak oznaczający uwolnienie.
- Kai – powiedziałam cicho, dotykając
Grimmjow’a. Otworzył oczy, biorąc potężny wdech. Spojrzał na mnie zdziwiony.
Nie pojmował, co się dzieje.
- Co jest? –
zapytał.
- Musimy… - nie
dokończyłam, ponieważ do pokoju wpadli trzej mężczyźni. Patrzyłam na nich
zszokowana. Domyślałam się, dlaczego się pojawili. By aresztować mnie i
Grimmjow’a
- Rei Saeki, ty
i twój… wspólnik jesteście aresztowani – powiedział jeden z nich.
- Za co? –
spytałam. Nic z tego nie rozumiałam.
- Za zdradę
oraz uprowadzenie – drugi z policjantów gdy wypowiedział ostatnie słowo,
spojrzał na mojego towarzysza, który nadal nie rozumiał, o co chodzi.
- Przecież nic
nie zrobiłam! – krzyknęłam.
- Będziesz
musiała to wyjaśnić na komendzie, a teraz jazda.
Zaparłam się nogami, ale niewiele to pomogło,
ponieważ pierwszy funkcjonariusz uderzył mnie z kantu dłoni w kark. Przed
upadkiem zdołałam ujrzeć Grimmjow’a, który szarpał się z pozostałymi dwoma
mężczyznami. Potem nic już nie pamiętałam. Nastała ciemność, która pochłonęła
moją osobę.
~*~
Oślepiło mnie białe światło. Chciałam
zasłonić oczy dłonią, ale nie mogłam, ponieważ były spętane jakąś dziwną liną,
którą w żaden sposób nie mogłam przerwać. Tak samo było z moimi nogami. Szybko
zrozumiałam, że znajdowałam się w więźieniu. Czyli to co wydarzyło się w nocy,
było prawdą.
Zamrugałam gwałtownie. Wzrokiem szukałam
Grimmjow’a. Leżał na brzuchu na podłodze w sąsiedniej celi.
- Grimmjow! –
krzyknęłam. Nie odpowiedział mi. Chyba był nieprzytomny albo spał. A może…? Nie…
To niemożliwe, żeby był martwy. Już i tak było dla mnie szokiem to, co
widziałam. Co ci ludzie musieli mu zrobić, że się nie ruszał? Wolałam nie
wiedzieć. Jego śmierć kompletnie by mnie załamała.
Przesunęłam się na brzeg pryczy. Po chwili z
niej spadłam na zimną podłogę. Z pewnością coś sobie zrobiłam, ale nie dbałam o
to. Napięłam więc mięśnie i powoli doczołgałam się do krat. Z trudem
wyciągnęłam przed siebie ręce i dotknęłam niebieskich, niesfornych włosów. Grimmjow
drgnął, a po chwili otworzył oczy.
- Rei, to ty? –
zapytał. Na prawej skroni widniały ślady krwi. Walczyło końca.
- Tak, Grimmi…
- mruknęłam, dotykając jego spuchniętych ust.
Arrancar podniósł się chwiejnie do pozycji
siedzącej. Syknął z bólu. Okazało się, że nie tylko twarz miał pokiereszowaną. Przypuszczałam
też, że ma połamane żebra.
- Gdzie my
jesteśmy? – rozejrzał się po pomieszczeniu.
- W kiciu. –
burknęłam – Kto cię tak urządził? – dodałam, patrząc z niepokojem na jego
twarz.
- Te gnojki z
policji – Grimmjow zaczął przesuwać językiem po zębach. W końcu na coś
natrafił. Charknął i na podłodze wylądował ząb trzonowy. W jego ślady poszła
plama krwi. – Ale to nieważne. Liczy się to, że ty jesteś cała – uśmiechnął się
do mnie słabo.
Przysunęłam się bliżej krat. Nie była to
wymarzona odległość, ale i tak czułam ciepło bijące od Grimmjow’a. Siedzieliśmy
tak, nic nie mówiąc, dopóki nie przyszli po nas funkcjonariusze policji, którzy
wyprowadzili nas z cel, po czym zawiązali oczy. Po tym wszystkim kazali nam
wyjść Bóg jeden wie w jakim kierunku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem, jestem okropna, bo znów nie dawałam znaku życia... Ale teraz postaram się o wiele częściej pisać. Skłonił mnie do tego szablon, który niedługo będzie na blogu.
Nie, naprawdę nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, więc kończę to jakże nudne podsumowanie.
Przeczytałam wszystko i mocno się wciągnęłam. Postać Rei mocno mnie intryguje! Będę zaglądać jak najczęściej w oczekiwaniu na nowe rozdziały :) dużo weny! <3 a no i dodaję blog do obserwowanych!
OdpowiedzUsuńi rzecz jasna zapraszam do siebie :)
Usuńhttp://ai-kakashixsakura.blog.pl/
Rozdział 10 będzie już w piątek, więc się nie martw.
UsuńMiał być, ale byłam zbyt zabiegana i nie zdążyłam wstawić notki, będzie ona w środę po południu.
Usuń