Pędząc
przed siebie, nie myślałam o niczym. W głowie miałam totalną pustkę. Patrzyłam
tylko pustym wzrokiem w dal. Otaczały mnie cząsteczki duchowe, z których
stworzyłam niestabilną ścieżkę. W pewnym momencie źle postawiłam nogę i
ugrzęzłam. Szarpiąc się, jeszcze bardziej pogorszyłam swoją sytuację, zapadając
się jeszcze głębiej. Spadłabym w ciemną, nieprzeniknioną przestrzeń, gdyby nie
Grimmjow, który uratował mnie w ostatniej chwili. Wyciągnął mnie z dziury, po
czym przyciągnął do siebie. Wtuliłam się w niego. Arrancar oparł brodę na mojej
głowie, wzdychając głęboko.
-
Rei, uważaj trochę. – mruknął – Chcesz zrobić sobie krzywdę, czy co?
-
Nie, ja tylko… - szepnęłam. Od rozmowy z Aizenem byłam podenerwowana. Ten
brązowowłosy mężczyzna wyprowadził mnie z równowagi. Przez niego straciłam
część swojej buntowniczości. Przez Aizena musieliśmy uciec z Las Noches i Hueco
Mundo. Gdyby nie on, to może ja i Grimmjow bylibyśmy szczęśliwsi? Ale to co się
zdarzyło, to po części była też moja wina. Mogłam być ostrożniejsza…
-
To moja wina. – oświadczyłam niespodziewanie. – To moja wina.
Niebieskowłosy
odsunął mnie od siebie na długość ramion i spojrzał głęboko w oczy. Nie był
zbyt szczęśliwy. Prawdę mówiąc był wściekły. Jego kobaltowe oczy patrzyły z
taką złością, taką nienawiścią, żądzą mordu… Mimowolnie zadrżałam, obejmując
się ramionami. Bałam się jego reakcji na moje słowa. Bałam się też o niego. Co
będzie, jeżeli przeze mnie, przez moją głupotę złapią go i zaczną torturować?
Nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.
-
O co ci chodzi? Do czego zmierzasz? – zapytał, pochylając się w moją stronę.
Przełknęłam
ślinę. Jak ja mam mu to wyjaśnić, nie wkurzając go? No jak?
-
To moja wina. Gdybym była mądrzejsza, ostrożniejsza, nie musielibyśmy uciekać.
– powiedziałam cicho – Wydaje mi się, że przeze mnie to wszystko…
W
oczach zebrały mi się łzy, moje spojrzenie straciło ostrość. Zamrugałam
gwałtownie. Nie chciałam, by Grimmjow widział mnie taką. Popatrzyłam na niego
ze strachem. Arrancar uśmiechał się delikatnie. Nie był już wściekły. Jego oczy
na powrót stały się wesołe. Odwzajemniłam uśmiech. Grimmjow pochylił się
jeszcze niżej i wpił w moje usta.
-
Kocham cię. – wyszeptał, gdy oderwał się ode mnie. Ten pocałunek trwał zdecydowanie
za krótko. Założyłam dłonie na piersi, udając obrażoną. Nebieskowłosy chyba to
zauważył, bo zrobił minę zbitego psa.
-
Proszę cię, Rei, nie bądź na mnie zła… Proszę… - błagał – Dokończymy później…
Spojrzałam
na niego wyzywająco.
-
Obiecujesz? – zapytałam hardo.
-
Obiecuję. – położył rękę na sercu.
Uśmiechnęłam
się pod nosem.
~*~
Po
jakimś czasie Garganta się otworzyła. Wyskoczyłam z niej, stając na wilgotnym
mchu. Znaleźliśmy się w lesie. W lesie, który dobrze znałam. Wróciłam do domu.
Do moich uszu doleciał delikatny śpiew ptaków. Jeden z nich usiadł mi na
włosach, podśpiewując. Zwierzęta od zawsze mnie uwielbiały, nawet dzikie.
Ptaszek był mały, wielkości wróbla. Niebieskie piórka błyszczały mu w
promieniach słońca przezierającego przez korony drzew. Westchnęłam cicho.
-
Wyglądasz jak wróżka. – powiedział Grimmjow. Pod wpływem jego głosu wszystkie
ptaki umilkły.
Odwróciłam
się. Serce załomotało mi w piersi. Głupek, przez niego prawie dostałam zawału.
-
Musisz mnie tak straszyć? – zapytałam, podchodząc do niego. Szturchnęłam go w
pierś. Arrancar zaśmiał się cicho, po czym pocałował mnie w szyję. Odepchnęłam
go.
-
Co jest? Myślałem, że tego chciałaś. Nic już nie rozumiem… - zapytał, mrużąc
swoje niebieskie oczy.
-
Ktoś może nas zobaczyć, zapomniałeś? – odpowiedziałam pytaniem.
-
Niby kto? – rozejrzał się dookoła.
-
Zapomniałeś o patrolach? Konoha nie jest w ciemię bita, Grimmjow. Jednostki
shinobi przez cały czas patrolują okolice. Jeśli nas znajdą, to będzie po nas.
Jak myślisz, co zrobią, jak mnie złapią? Co sobie pomyślą? Nie było mnie w
wiosce ponad rok, wszyscy zapewne myślą, że nie żyję albo zaginęłam! –
powiedziałam.
-
Nie znajdą nas, Rei. – odburknął.
-
Mam nadzieję, bo nie będzie wesoło. – zmarszczyłam brwi. W głowie układały mi
się różne przykre scenariusze.
Pokręcił
głową.
-
Czy wszystkie baby są takie wkurwiające…? – powiedział do siebie.
Zmroziłam
go wzrokiem. A czy wszyscy faceci są tacy durni, pomyślałam.
Powlokłam
się za nim wolnym krokiem, przeklinając pod nosem wszystkich mężczyzn.
~*~
Wkrótce
stanęłam przed swoim dawnym domem. Posesja była otoczona pożółkłymi taśmami
policyjnymi. Nikt o nią nie dbał przez ten czas. Mój jak dotąd zadbany ogródek
porośnięty był niezliczoną ilością chwastów. Zatrzymałam się na ganku.
Przekręciłam klamkę od drzwi, które po chwili stanęły przede mną otworem. W
środku panował niesamowity bałagan. Każda, nawet najmniejsza powierzchnia była
pokryta grubą warstwą kurzu. Wchodząc do przedpokoju, wyczułam zapach stęchlizny.
Kwaśny odór unosił się w powietrzu, zatruwając je. Na podłodze leżała
niezliczona ilość zwierzęcych kostek. Uśmiechnęłam się pod nosem. A więc Ozzy
sobie poradził. Twoja biedna pani nawet nie mogła cię ze sobą zabrać,
przemknęło mi przez głowę.
-
Ozzy! – zawołałam – Gdzie jesteś!? Ozzy?
Nic.
A może on nie żyje?
-
Czego się drzesz, kobieto? Kim jest Ozzy, czy jak mu tam? – zapytał Grimmjow,
zachodząc mnie od tyłu i kładąc dłoń na ramieniu.
Odwróciłam
się do niego.
-
Ozzy to jest mój kot, głąbie. – zapragnęłam pokazać mu język niczym
pięciolatka.
-
Kot? – zapytał z niedowierzaniem.
-
Tak. – założyłam ręce na biodra. – Kot, który potrafi czytać mi w myślach, jest
czarny, gruby, ma fioletowe oczy i nikogo poza mną nie lubi, dotarło?
-
Nie musisz się wkurzać. Tylko pytałem… Raju… - przewrócił oczami. – Dziwna
jesteś, pytania nawet nie można zadać.
Zagotowało
się we mnie.
-
To trzeba było się z taką wariatką nie wiązać! – warknęłam.
Przeniósł
na mnie wzrok.
-
Rei, przepraszam, nie chciałem cię zdenerwować, sorry, nie wiem, co mnie
napadło. – szepnął, przytulając mnie. Powoli się rozluźniałam, złość powoli ze
mnie spływała. Niebieskowłosy wtulił się, wzdychając cicho. – Kocham cię.
Uśmiechnęłam
się słabo.
-
Ja ciebie też. – odparłam, przytulając się do niego.
Po
paru minutach odsunął mnie od siebie. Uśmiechał się delikatnie, przez co
złagodniały mu rysy twarzy. W kącikach oczu natomiast pojawiły się ledwo
widoczne zmarszczki.
-
A teraz się nie złość. Zamiast tego poszukajmy Ozzy’ego. – powiedział.
Przytaknęłam.
Zaczęliśmy szukać po całym salonie tego upierdliwego kota i go nie znaleźliśmy.
Następnie poszliśmy do kuchni, w jednej ze ścian ziała pokaźna dziura.
Zaśmiałam się na ten widok. Podeszłam do niej i dotknęłam poszarpanej krawędzi.
Do głowy zaczęły powracać wspomnienia z pamiętnej „bójki” pomiędzy mną a
Grimmjow’em. Arrancar podszedł do mnie cicho i objął.
-
Pamiętasz? – zapytałam cicho.
-
Jasne. Jak mógłbym zapomnieć? – pocałował mnie delikatnie w usta.
W
tym samym momencie w mojej głowie odezwał się głos:
~ W końcu raczyłaś się pojawić, Rei.
Zostawiłaś mnie z tym chlewem na okrągły rok.
Odwróciłam
głowę. Na jednej z szafek siedział nikt inny jak Ozzy wściekle wymachujący
ogonem.
-
Ozzy! – powiedziałam głośno jakby nigdy nic.
~ Ty durna babo! – zbeształ mnie -
Zamiast zajmować się mną, to przyprowadziłaś jakiegoś gnojka!
- Zamknij się, odparłam. Właśnie dlatego nie lubiłam z nim
przebywać, ale cóż zrobić, ten durny futrzak po prostu przypętał się do mnie,
gdy byłam mała. Kot zeskoczył lekko na podłogę, po czym zaczął zmierzać
powolnym krokiem w stronę Grimmjow’a. Ogon miał wysoko uniesiony, na mordce
wypisaną dumę. Zatrzymał się obok Arrancara, po czym zaczął ocierać mu się o
nogi. Ten zwierzak nie miał za grosz przyzwoitości. Pokręciłam głową. Ozzy
mruczał głośno. Niebieskowłosy podniósł futrzaka. Kot spojrzał na niego
błyszczącymi fioletowymi ślepiami. Arrancar wyszczerzył do niego zęby.
-
Chyba mnie polubił. – powiedział, patrząc Ozzy’emu w oczy.
Prychnęłam.
Tak, akurat.
~
Ale ten koleś jest naiwny! Bardziej niż
ten twój nauczyciel, Rei! - futerkowy znów się odezwał, naprawdę jest
upierdliwy. Robił wszystko, by popsuć ludziom nastroje.
Ozzy,
jakby potwierdzając moje wcześniejsze przemyślenia, zamachnął się łapą, sycząc
głośno. Zjeżył się, cały czas fukając. Po chwili po raz kolejny spróbował
podrapać Grimmjow’a po twarzy. Może i nie trafił, ale za to wbił pazury w dłoń
Arrancara. Czerwona ciecz zaczęła kapać na podłogę.
-
Cholera jasna! Ty durny, zapchlony kocie! – krzyknął Grimmjow, puszczając
Ozzy’ego. Ten jakby nigdy nic usiadł przy nim i obsikał mu but. Poczułam ostry
zapach moczu. Kot oddalił się, zadowolony z siebie.
~ Ma za swoje, gnojek. ~ powiedział,
liżąc łapę.
Spojrzałam
na kałużę. Trzeba to posprzątać. Tylko czym? Na to pytanie odpowiedział mi
Grimmjow, który ściągnął swoją bluzę i rzucił mi ją.
-
Jesteś pewien? – spytałam. Nie ma to jak wycierać siki kota bluzą swojego
faceta.
-
I tak jest już brudna, bardziej nie będzie. – odparł, siadając na krześle.
Ściągnął buty. Pozostał w samych spodniach. Musiałam się nieźle skupić, by nie
zwracać uwagi na jego mięśnie, które tak skutecznie zaprzątały mój umysł.
Niebieskowłosy ziewnął głęboko. Po skończonej robocie, wyprostowałam się i
odetchnęłam.
-
Trzeba iść na zakupy. – powiedziałam. Fakt, ani ja ani Grimmjow nie mieliśmy
nic na przebranie. Na dodatek lodówka nie dość, że wyłączona, to jeszcze pusta.
– Nie mamy nic do jedzenia.
Uniósł
brwi w niemym pytaniu.
-
Mam pieniądze, jeżeli o to ci chodzi, nie martw się. – odparłam. Spojrzałam na
Grimmjow’a. Siedział półnagi przy stole, palcami bębnił w blat. No tak, trzeba
mu znaleźć jakąś koszulkę. W tym problem, że wszystkie są na niego za małe.
Świetnie, po prostu świetnie. Wyszłam z kuchni, udając się do swojego pokoju.
Arrancar poszedł za mną. Gdy już stanęłam w swojej sypialni, podeszłam do szafy
i otworzyłam ją na oścież w poszukiwaniu jakiejś koszulki, która nadawałaby się
dla Grimmjow’a. Wywalając zawartość garderoby, ujrzałam niebieską, długą i
luźną koszulkę z nadrukowaną czaszką. Uśmiechnęłam się do siebie, bo czasami w
niej spałam.
-
Trzymaj. – powiedziałam, podając mu ją. Wrzuciłam wszystko do szafy i zamknęłam
ją. – Może być trochę za mała. – dodałam.
Wciągnął
ją przez głowę. Wyglądał w niej tak jakoś dziwnie, może dlatego, że byłam
przyzwyczajona do tego, że nosił tą swoją bluzę
-
.Jak wyglądam? – zapytał niepewnie. Jego mięśnie były doskonale widoczne,
praktycznie koszulka opinała jego muskularny tors. Jęknęłam w duchu, a moja podświadomość
pod postacią młodej kobiety w spódniczce hula wachlowała się.
-
No… normalnie, a jak? – mruknęłam, spuszczając głowę i ukrywając rumieńce.
-
No to dobrze. Już myślałem, że wyglądam jak pajac. – powiedział, zakładając
ręce na piersi. – No to idziemy na te zakupy, czy nie?
-
Jasne, że idziemy. – na powrót stałam się spokojna. Gdy to powiedziałam,
Grimmjow podbiegł do mnie, podniósł, po czym usadowił mnie na swoich plecach
jak jakieś dziecko. Śmiejąc się, wyszliśmy z domu.
~*~
Wracaliśmy
do domu obładowani torbami z ubraniami i jedzeniem. Zaciskałam kurczowo palce
na jednej z reklamówek tak mocno, aż pobielały mi knykcie. Odzwyczaiłam się od
dźwigania takich horrendalnych ciężarów, więc dyszałam ciężko, usiłując
wtłoczyć do płuc choć odrobinę powietrza. Powłócząc nogami, zataczałam się
coraz bardziej, by w końcu oprzeć się o ścianę jednego z budynków w centrum
wioski. Zamknęłam na moment oczy. Czułam, że niewiarygodna ilość krwi wtłacza
mi się do mózgu, grożąc wylewem. Wypuściłam siatki, które opadły ciężko na
ubitą ziemię pod moimi stopami.
-
Ja się wykończę, do cholery… - jęknęłam. Nie czułam dłoni. Były tak obolałe, że
nie mogłam nimi ruszać. Spróbowałam wyprostować palce. Bolało. – Au…
-
Przestań narzekać. – powiedział Grimmjow, stając obok mnie. –
-
Ale ręce mnie bolą! – usta wykrzywiłam w podkówkę, dając do zrozumienia, że dalej
nie pójdę.
-
Myślałem, że dziewczyny lubią zakupy… - mruknął niebieskowłosy.
-
Jak widać nie każda. – odburknęłam.
Grimmjow
przeklął pod nosem, wziął torby, które upuściłam, po czym odszedł.
-
Idziesz, czy nie? – zapytał, znikając za zakrętem.
-
Idę! – krzyknęłam. A ty, głąbie, mógłbyś łaskawie poczekać, pomyślałam, biegnąc
za nim.
~*~
Grimmjow
podszczypując mnie, śmiał się w niebogłosy, gdy wracaliśmy do mojego domu. Arrancar
rozplątywał mi kok, przez co musiałam się zatrzymywać na każdym kroku, wkładał
mi dłoń pod bluzkę, zjeżdżając w dół mojego brzucha. Przeszły mnie dreszcze.
Rozejrzałam się, sprawdzając, czy nikt na nas nie patrzy. Wszyscy dookoła nas
niby mieli obojętne miny, jednak ja wiedziałam, że doskonale zdają sobie sprawę
z tego, co robimy, tym bardziej, że byliśmy w miejscu publicznym.
-
Przestań! – krzyknęłam, gdy niebieskowłosy złapał mnie „niechcący” za pierś. –
Ogarnij się!
-
Ale o co ci chodzi? Ja nic takiego nie robię… - uśmiechnął się lubieżnie. Ja
już dobrze wiedziałam, co mu chodzi po głowie.
-
Nie, wcale. – pokręciłam głową – A teraz chodźmy wreszcie do domu, Grimmjow.
-
No dobrze, dobrze. – zaśmiał się. – Ale wieczorem dokończymy to, co zaczęliśmy
rano, okej? – zapytał, patrząc mi w oczy.
Ten
facet jest niemożliwy! W głowie ma tylko seks! Szturchnęłam go w ramię.
-
Skoro chce… - w tym samym momencie zrobiło mi się przeraźliwie zimno, zupełnie,
jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody.
-
Rei? – zapytał cicho Grimmjow – Co się stało?
Przełknęłam
ślinę. Wszędzie poznałabym tę czakrę. W końcu znałam tę osobę od ładnych pięciu
lat. Westchnęłam głęboko, odganiając od siebie uczucie strachu. Zmrużyłam oczy,
a serce fiknęło mi koziołka, po czym na moment się zatrzymało.
W
naszą stronę szedł nikt inny, jak Kakashi Hatake.
____________________________________
Przepraszam, że dopiero teraz, ale w ostatnim czasie w ogóle nie miałam weny na to opowiadanie. Teraz, kiedy zaczęła się szkoła, a ja poszłam do liceum, będę miała jeszcze mniej czasu na pisanie, ale jedno jest pewne - nie zawieszę bloga, nie porzucę, nie zamknę i nie usunę, tym bardziej, że po liczbie wyświetleń wnioskuję, że historia nie jest taka zła, jak myślałam na początku. Żałuję tylko, że jest tak mizerna ilość komentarzy w stosunku do wyświetleń. Komentować może każdy - Ci z kontem Google, jak i anonimowi.
I pamiętajcie, że:
CZYTASZ => KOMENTUJESZ => MOTYWUJESZ
Dedykacja dla wszystkich, ale ze szczególnością dla Ruminina, Lady Tiani (która nie komentuje, a obiecała), Marty, Basi (która też zapomniała) jak i wszystkich innych.